Zakochani w Rzymie - Recenzja

Nigdy nie byłam wielką fanką "klasycznego" Allena. Jednak mimo tego, że Jego przegadane i mocno przeintelektualizowane historie z życia nowojorskiej bohemy zawsze śmiertelnie mnie nudziły, byłam w stanie zrozumieć gdzie jest pies pogrzebany, gdzie inni znajdują allenowską magię.

A potem pojawił się fantastyczny film "Melinda i Melinda", i na mnie przyszedł czas, żeby Woodiego pokochać. Nie przespałam żadnej z Jego europejskich historii: "Wszystko gra", "Vicki, Cristina, Bardelona", "Poznasz przystojnego bruneta" czy "O północy w Paryżu".

Krytycy jęczeli, podzieleni, a ja odnajdywałam nieposkromioną przyjemność w oglądaniu tych filmów po kilka razy. Z niecierpliwością czekałam więc na rzymską opowieść...

"Zakochani w Rzymie" to, śmiem twierdzić totalnie zawiedziona, chyba najgorszy film Woodiego Allen`a. Powiem więcej - to cztery najgorsze filmy w jednym, zlepek czterech, prawie zupełnie niepowiązanych ze sobą i z Rzymem historii, poza tym, że w Rzymie mają miejsce, ale i to wydaje się niczym nieuzasadnionym kaprysem reżysera.

Zdecydowanie najmniej przekonująca z tych historii opowiada o amerykańskim małżeństwie. Jerry (Woody Allen) i Phyllis (Judy Davies) to dwójka irytująco neurotycznych Nowojorczyków. Ona - psychiatra, On - emerytowany dyrektor opery, przylatują do Rzymu, żeby poznać narzeczonego ich córki- stereotypowego do bólu, romantycznego Włocha z burzą falowanych włosów, socjalizującego prawnika pro bono, Michelangelo. Jerry, przez przypadek, słyszy przyszłego teścia swojej córki, Giancarlo, śpiewającego arie operowe pod prysznicem i od tego momentu głos ten staje się Jego obsesją. Doprowadza nawet do oficjalnego przesłuchania Giancarlo, ale tu okazuje się, że czysty tenor działa wyłącznie w kabinie prysznicowej. Jedynym rozwiązaniem jest zainstalowanie przenośnej kabiny na scenie. Żart, który uszedłby na sucho Braciom Marx w XXI wieku po prostu nie śmieszy...

Drugi wątek to niepozbierana historia amerykańskiego architekta o imieniu John (Alec Baldwin), który, będąc przejazdem w Rzymie, postanawia odwiedzić jedną z uliczek, na której mieszkał 30 lat wcześniej jako student. Tam spotyka młodego, gapowatego wielbiciela swojego talentu, Jack`a (Jesse Eisenberg). Jack jest w związku z bardzo poważną i śmiertelnie nudną Sally, ale, zrządzeniem przypadku, nagle ulega wątpliwemu czarowi Jej przyjaciółki, w tej roli Ellen Page, która niezmordowanie wydyma wargi w każdej ze scen i w niczym nie przypomina bohaterki "Juno". John odgrywa w tym wszystkim rolę stojącego z boku "wujka Dobra Rada", który nie przestaje robić absurdalnie głupich min, a Jesse Eisenberg z każdą minutą jest coraz bardziej niezaradny, i coraz bardziej zagubiony.

Trzeci wątek to satyra na celebryctwo, w którym szarak, pracownik jednego z tysięcy biur w Rzymie (Roberto Benigni), z dnia na dzień i zupełnie bez powodu zostaje sławny.

Czwarty wątek to niedorzeczna historia, w której młode małżeństwo w podróży poślubno-biznesowej przeżywa pewnego rodzaju komedię omyłek, w wyniku której On zostaje uwiedziony przez prostytutkę (Penelope Cruz), a Ona, gubiąc się w drodze do fryzjera, ląduje w łóżku z aktorem - tłustym, łysiejącym żigolakiem.

Mimo świetnej obsady film jest wyjątkowo słaby. Słaby scenariusz, jak gdyby napisany od niechcenia na kolanie i do tego fatalnie zagrany. Allen nie przestaje mówić dla samej potrzeby mówienia, powtarzając się co kilkanaście sekund i machając rękami; Jesse Eisenberg jest tak pogubiony, że w pewnym momencie zaczynamy mieć wrażenie, że dopiero Go wybudzono z głębokiej narkozy; Alec Baldwin udowadnia, że czasy aktorskie ma dawno za sobą, i nawet Roberto Benigni nie ratuje sytuacji krzycząc wniebogłosy w każdej scenie. Gwózdz do trumny wbija Penelope Cruz, której wydaje się, że nadal jest na planie "Vicki, Cristina, Barcelona".

No i jest jeszcze Rzym... Pokazany w sposób tak boleśnie stereotypowy jak pizza z czterema serami. Kochankowie romansują pośród nastrojowo oświetlonych ruin, Vespy bzyczą przemykając obok małych stolików trattorii, policjant z drogówki ma mieszkanie przy Schodach Hiszpańskich, a soundtrack otwiera "Volare".

"Zakochani w Rzymie" to krzyk desperacji. Panie Allen, może, powtarzając za pańską filmową żoną Phyllis: "Robisz to po prostu, bo boisz się emerytury"... Nie ma się czego bać. Czas spojrzeć prawdzie w oczy: ciepłe mleko na nocnej szafce woła: "Daj Pan szansę tym, którzy w kinie mają jeszcze kilka dobrych historii do opowiedzenia!".

Magdalena Milhoux
(ladylhoux.blogspot.com)

Komentarze
Jeśli jesteś człowiekiem to przesuń suwak w prawo
  PRODUKT TYGODNIA  
produkt tygodnia
  PORADY  
Kwasy w pielęgnacji zimowej - które wybrać i jak ...

Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...

Pogotowie kosmetyczne - regeneracja skóry zimą

Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...

Wyjątkowe zestawy prezentowe na każdą kieszeń - podaruj ...

Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...

  POPULARNE  
"50 twarzy Greya" - film: kto zagra główne role?
10 najmodniejszych stylizacji męskiego zarostu na 2016 rok
Nowe oblicze Greya - Recenzja
10 najdroższych perfum świata