Martynę Wojciechowską kojarzyłam głównie z ekranu telewizora. Atrakcyjna, młoda i ambitna. Sięgając po "Przesunąć horyzont" jej autorstwa, odkryłam również kobietę niebywale silną, odważną, charyzmatyczną, uroczą i pełną pasji.
Książka jest udokumentowanym zapisem wyprawy Martyny, wraz z ekipą, na Mount Everest - najwyższą górę świata. Pierwsze jej karty odsyłają nas jednak do roku 2004, wówczas to zdarzył się tragiczny w skutkach wypadek. Podczas przygotowywania jednego z odcinków programu "Misja Martyna" zginął Robert Łukaszewicz (to jemu dedykowana jest książka) operator kamery, a Martyna złamała kręgosłup.
Płacz, zwątpienie, strach odnajdujemy na poczatku lektury, by w miarę czytania przekonać się, że autorka na nowo odkrywa w sobie siłę, energię i wiarę w to, że wiele jeszcze przed nią. W sanatorium w Ciechocinku (tam przebywała i przechodziła trudną rehabilitację) przyszedł pomysł na Everest. Od tego momentu zauważamy zmianę. Everest staje się siłą napędową Martyny, jej katalizatorem. Setki telefonów, rozmów, spotkań, ćwiczeń, zbieranie zespołu, poszukiwania sponsorów. To wszystko poprzedzało wyprawę. A potem? Potem była już tylko podróż. Droga. Droga niełatwa. Droga przez piekło, powiedziałabym nawet. Tylko, że w tym piekle było przeraźliwie zimno. Namioty rozbijane w obozach. Droga torowana przez Szerpów. Nijakie, proszkowe jedzenie, mnóstwo witamin. Brak jakiegokolwiek komfortu. Jakiegokolwiek! Kłopoty ze snem, kłopoty z oddechem, zła aklimatyzacja, lawiny. Everest chyba ich nie chciał. Straszył, przerażał - autorka wiele razy o tym wspomina. Zapiski robiła zazwyczaj wieczorami lub w nocy (miała ogromne problemy ze snem). Skostniałe palce bolały, długopis zamarzał. Pisała ołówkiem.
Wyprawa na Everest nie była tylko podróżą, była też nauką cierpliwości. Wiele godzin spędzano w niewielkich namiotach, gdyż warunki pogodowe nie pozwalały na krok do przodu. Wówczas toczyły się rozmowy, słane były smsy (m.in. pełne tęsknoty do K. - partnera Martyny, do Artura Hajzera, do Piotra Pustelnika - po wiedzę, po otuchę, po siłę). Pojawiało się zwątpienie, które męczyło umysły.
Na sam szczyt ekipa uderzyła wieczorem, przy padającym śniegu. Krok po kroku. Oddech za oddechem. Everest został zdobyty 18 maja 2006 r. Był to 53 dzień wyprawy. Meta! Czyżby?
"Dziś wiem też, że trudniej osiągnąć szczyt niż z niego zejść, a z wierzchołka widać wyłącznie kolejne Góry do zdobycia ... " Cóż jeszcze mogę napisać? Książka jest bogata w zdjęcia. Przepiękne, mimo, że czasem przerażające. Bardzo goraco polecam. To uniwersalna i ponadczasowa lektura. Jak pisze sama Wojciechowska: "Przecież codziennie zdobywamy Swój Własny Everest, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy."
Pani Martyno, bardzo dziękuję!
Aneta Starosta
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...