Poświąteczna batalia

Obudził mnie zapach kawy. Energicznie wybiegłam z łóżka, by z uśmiechem rozpocząć ten pierwszy, poświąteczny dzień.  Pełna optymizmu udałam się do łazienki. Cóż, trzeba stanąć w końcu na wadze, zmierzyć się z okrutną prawdą, by potem wziąć byka  za rogi, a raczej powziąć poświąteczną dietę. Stojąc na wadze mój optymizm stał się jakby mniejszy, jakby chudszy. Tylko ja jakby cięższa, jakby wskazówka przesunęła się o dwie kreski. Do przodu. Raz jeszcze sprawdziłam, czy waga jest dobrze ustawiona,  czy nic jej nie dolega.  Z nadzieją pomyślałam, że może się zepsuła. Ale prawdą jest,  że nadzieja to matka głupich. Po kilku próbach, po przestudiowaniu po raz kolejny instrukcji użytkowania tego nieszczęsnego urządzenia, które okazało się być moim wrogiem nr 1  tego dnia, wskazówka wciąż wskazywała niemiłą dla mych oczu cyfrę.                  

W jednej chwili zaczęłam żałować tegorocznego, świątecznego zapału  i  wypominać sobie, że jednak wzięłam się za pieczenie. Cóż mnie podkusiło, by stworzyć  te słodkości, które wiodły na pokuszenie, odbierały racjonalność moich myśli. Trzeba było zastrajkować, odmówić udziału w przygotowaniu potraw, a najlepiej zamiast tych wszystkich słodkości przygotować kilka mis zielonej sałaty. Po takim ucztowaniu na pewno  nie przypominałabym okrąglutkiego cherubinka.  Do tego ta pogoda! Kto to słyszał, żeby  za oknem w grudniowy dzień nie ujrzeć ani jednego płatka śniegu, tylko ciągły widok szarych chmur i kałuż, które działają jak naturalny poprawiacz kobiecego apetytu.  Mogłam tak dalej szukać wymówek na wagę, która wzrosła w zastraszającym tempie.  Jednak mój wewnętrzny głos rozsądku podpowiedział mi śmiało, że wina leży nie w jesiennej pogodzie, nie w moim talencie, który nagle, jak grom z jasnego nieba, objawił się podczas pieczenia sernika  i brownie, lecz w moich apetycie, który podczas świątecznej dyspensy zapomniał, co to katorżnicza walka na siłowni, kolejne serie brzuszków, przysiadów, strugi potu spływające po czole i innych częściach ciała, by mieć ciało Wenus z Mile. Zawiodła mnie  moja słaba „silna wola”, która jak mantrę znała słowa: Żadnych ciast, żadnych deserów, żadnych czekoladowych cukierków, które tak cudownie pieszczą moje podniebienie. 

Wskazówki wagi były namacalnym dowodem mojej świątecznej rozpusty, a moje abstrakcyjne plany o poświątecznej diecie trzeba było czym prędzej zrealizować. To nic,  że pogoda skłaniała do tego, by zanurzyć się w czeluściach ciepłego koca z talerzykiem sernika, to nic, że po kuchni wciąż rozchodził się zapach pierogów. Ja postanowiłam kuchnię omijać szerokim łukiem, a o istnieniu lodówki, która w tej chwili była siedliskiem różnego rodzaju pokus i mojej zguby,  zapomnieć. 

By swoje serce napełnić wolą walki, walki z poświąteczną ciążą, która chlubą kobiety raczej nie jest, szybko udałam się do garderoby. Wiedziałam, że tam znajdę najskuteczniejszą inspirację do mojej poświątecznej metamorfozy. Wyjęłam z szafy nową „małą czarną”  i wymarzone szpilki w kolorze wytrawnego wina. To moje ostatnie łupy podczas kompletowania świątecznych prezentów. Grzechem byłoby zrezygnować z tej stylizacji. Przecież żeby ją zdobyć, sięgnęłam do swojej skrytki z oszczędnościami.  Za kilka dni zabawa sylwestrowa, na której miałam pokazać się reszcie światu w mojej sexy stylizacji.  Chciałam usłyszeć moc komplementów, a nie widzieć miny pełne politowania, które byłyby dowodem, że nie wyglądam jak modelka, a raczej jedna z bardzo, bardzo krągłych bohaterek  obrazów Rubensa.

Jednak bez radykalnych decyzji moje plany mogły zostać niezrealizowane. Mogłam uciec się jeszcze do majtek, tych wyszczuplających, których walory doceniła Bridget Jones już dawno temu. Ja jednak wolałam sexy bieliznę, a nie majtasy, które przypominały spadochron i działały na płeć męską jak najskuteczniejszy odstraszacz. No way- pomyślałam z zaciętą miną wojownika. Nie dam się!- mrugnęłam porozumiewawczo do swojego okrąglutkiego odbicia w lustrze i niczym bohater poświątecznych postanowień włożyłam adidasy. Nie straszne deszcze, nie straszne czarne chmury! Dziś nikt i nic nie mogło odwieść mnie od moich decyzji. Musiałam przecież zapobiec sylwestrowej klęsce i ruszyć swoje cztery litery, które bez mojej interwencji zaczynały przypominać trzydrzwiową szafę.                  

Kiedy stałam już w drzwiach, pełna wiary w pokonanie swoich największych słabości, usłyszałam głos męża, który czule wołał:

- A gdzie Ty wybierasz się w ten paskudny poranek? Kawa gotowa, sernik na talerzyku czeka.... 

Po kilku minutach siedziałam przy stole w salonie i gratulowałam sobie wspaniałomyślności, dzięki której podczas ostatnich zakupów zaopatrzyłam się w sławetne majtki wyszczuplające.

Anna Śniosek

Komentarze
Jeśli jesteś człowiekiem to przesuń suwak w prawo
  PRODUKT TYGODNIA  
produkt tygodnia
  PORADY  
Kwasy w pielęgnacji zimowej - które wybrać i jak ...

Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...

Pogotowie kosmetyczne - regeneracja skóry zimą

Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...

Wyjątkowe zestawy prezentowe na każdą kieszeń - podaruj ...

Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...

  POPULARNE  
"50 twarzy Greya" - film: kto zagra główne role?
10 najmodniejszych stylizacji męskiego zarostu na 2016 rok
Nowe oblicze Greya - Recenzja
10 najdroższych perfum świata