Nigdy nie byłam wielbicielką dowcipów o teściowej. Czasem z niemałym zdziwieniem obserwowałam znajomych, którzy śmiali się jak opętani podczas słuchania wspomnianych żartów. Jednak temat sławetnej teściowej wzbudza we mnie moc różnorodnych uczuć i emocji, mimo że synową swojej niepowtarzalnej teściowej jestem już od ponad dziesięć lat.
Piątkowe popołudnie. Maszeruję energicznie po markecie, gdy nagle w mojej torebce o swoim istnieniu daje znać komórka. Drży i drży, wydaje niecierpliwe odgłosy. Nie sięgam jednak po nią, bo rozmowa przez telefon w miejscach publicznych zawsze wprawia mnie w stan zakłopotania. Nie lubię, kiedy nieznani mi ludzie muszą przysłuchiwać się moim wynurzeniom na temat tego, co ugotuję na obiad. Tak, tak… w popołudniowych godzinach zazwyczaj dzwoni mąż z zapytaniem:
- Aneczka, a co dzisiaj na obiad zrobimy? Może kup schab, może pół kilograma mięsa mielonego?
Boże, widzisz i nie grzmisz, myślę. Jaki schab, jakie mielone? Najlepiej zrobiłabym kanapki z pasztetem i zupkę z torebki, a on mi o schabie i o mielonym prawi. Może mam jeszcze zrobić suflet czekoladowy? Czy ja jestem MasterChefem? Znając jego przyzwyczajenia i skłonność do rozprawiania o smakowych pragnieniach, wolę w sklepie pozostawić komórkę bez żadnej interwencji. To gwarancja mojego spokoju w kuchni i większej ilości czasu, który mogę poświęcić na swoje pasje.
Obładowana zakupami wracam do domu, zapominając o dzwoniącym telefonie i bożym świecie. W drzwiach wita mnie syn.
- Mamusiu, dzwoniła babcia Lusia. Przyjeżdża do nas z dziadkiem – informuje mnie, uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie dziwię się jego radości. Każda wizyta babci wiąże się z podreperowaniem jego dziecięcego budżetu.
- Kiedy? Z kim? Po co? Dlaczego? – słyszę grad pytań, który wydobywa się z moich ust.
- W niedzielę. Babcia mówiła, że masz urodziny, więc warto uczcić fakt, że jesteś coraz starsza - mówi szybko syn i kieruje swe kroki do pokoju, by wziąć się za odrabianie lekcji, a raczej udawanie, że takowe go interesują. Kiedy On, siedzi cicho w swoim pokoju, ja zaczynam planować rodzinną wizytę. Moje skupienie zaburza dźwięk telefonu. Oszaleć można z tymi komórkami – myślę. W epoce kamienia łupanego ludzie nie mieli telefonów i byli o wiele szczęśliwsi - wypowiadam te słowa już na głos, wciskając zielony klawisz na telefonie.
- Ania, dzwonię i dzwonię. Telefon albo milczy jak zaklęty, albo jest zajęty. Pewnie jak zwykle gadasz z koleżankami, a do kochanej teściowej nawet nie zadzwonisz - wita mnie miło… Mamusia.
- Oj mamo, byłam w pracy, potem robiłam zakupy - mówię niepewnie.
- Już ty się nie tłumacz. Chciałam ci powiedzieć, że w niedzielę przyjedziemy do was. Masz przecież urodziny. Nie męcz się jednak z tortem, bo i tak ci nie wyjdzie. Upiecz lepiej szarlotkę, najlepiej zgodnie z moim przepisem. My z tatusiem nie jesteśmy na diecie i z chęcią zjemy coś dobrego - poinformowała mnie o swoich planach teściowa.
Moja teściowa. Szczera do bólu, nigdy nie owija w bawełnę, mówi to, co myśli. Cóż, takie osoby albo się kocha, albo nienawidzi. Ja swoją… uwielbiam. Mimo że od kilku dobrych lat potrafi mi dopiec z powodu kilku nadprogramowych kilogramów, choć sama nie jest szczypiorkiem ani Miss Universe.
Po krótkiej, ale rzeczowej rozmowie zaczęłam planować przygotowania przed przyjazdem teściowej. Wszak to okoliczność niebywała, a dom musiał lśnić jak na przyjazd ministra. Najlepiej na tego od kultury i dziedzictwa narodowego. Wszak moja teściowa to skarb. Skarb narodowy! Kiedy moją głowę zaprzątały myśli na temat, co trzeba zrobić, by wzbudzić chociaż uczucie zadowolenia u mężowskiej mamusi, do kuchni wszedł syn.
- Mamo, co siedzisz taka nie w sosie. Nie marz o niebieskich migdałach, tylko lepiej bierzmy się za sprzątanie. Wiesz, że babcia lubi porządek, a to nie wszystko. Musisz jeszcze przecież obiad ugotować, ciasto upiec.
Słuchając słów syna traciłam nadzieję, że ugoszczę teściową tak, jak na to zasługuje. Mimo wszystko wzięłam do ręki książkę kucharską. Cóż, talentu do bycia wzorową gospodynią nigdy nie miałam. Czasem jednak udawało mi się przyjąć gości, nie wywołując lawiny komentarzy czy plotek na temat braku jakichkolwiek umiejętności kulinarnych.
Czytałam kolejne przepisy i myślałam, że czeka mnie też generalne sprzątanie. Kiedy maszerowałam do salonu ze ściereczką, syn właśnie robił porządki w swojej szafce. Może zerknął profilaktycznie do planu lekcji i przypomniał sobie naszą ostatnią przygodę ze strojem kąpielowym? Cóż, kwiaty nie pasowały do jego dorastającego image’u. Nasze aktywne popołudnie przerwał powrót męża z pracy, który wieść o spotkaniu ze swoimi rodzicami przyjął z uśmiechem. Widząc jednak moją zafrasowaną minę, rzekł wspaniałomyślnie:
- Dawno nie byłaś u Boguni. Dziś piątek. Może czas na jakąś kawę, lody. Bogunia… Moja przyjaciółka na śmierć i życie. Realna. Mieszka niedaleko mnie. Często ją odwiedzam, a jeszcze częściej rozmawiam z nią przez telefon. Dzisiaj jednak postanowiłam spędzić czas z Bogunią aktywnie. Ostatnio naczytałam się, że ruch na świeżym powietrzu działa lepiej niż najdroższy środek odmładzający. A ja przecież zbliżałam się do czterdziestki… Mhm, kilka lat do tej daty zostało, ale warto myśleć… globalnie?
Energicznie ruszyłyśmy w stronę jeziora i promenady, która okalała jego brzegi. Czasem biegałyśmy tą trasą. Czy napisałam biegałyśmy? Chyba winna jestem swoim czytelnikom odrobinę szczerości. Podczas naszych sportowych spotkań więcej było marszu i plotkowania. Biegi były czasem urozmaiceniem naszych spotkań. Kiedy tak wolno dreptałyśmy i rozmawiałyśmy o czekającej mnie wizycie, Bogunia kilkoma niespodziewanymi słowami zniweczyła nasze sportowe, wieczorne plany.
- Antośka, nie mam dziś natchnienia ani na chodzenie, ani na bieganie. Mam chyba jakieś drobne. Chodźmy lepiej do sklepu. Tam na pewno znajdziemy pyszne pocieszenie naszych kobiecych trosk- powiedziała konspiracyjnie przyjaciółka.
Kilka minut później stałyśmy w markecie, sprzeczając się, która czekolada lepiej ukoi nasze strapione nerwy. Po chwili zażartej dyskusji wybrałyśmy czekoladę „z okienkiem” i wielkimi, dorodnymi orzechami. By zabić nasze wyrzuty sumienia, wróciłyśmy nad jezioro. Nie, nie chciałyśmy biegać. Tam właśnie znajdowała się nasza ulubiona ławka, na której często siedziałyśmy podczas upalnego lata. Zajadając słodziutkie kostki, planowałyśmy, co ugotuję na przyjazd teściowej. Po kilkunastominutowej konsultacji zdecydowałam się na schab ze śliwką. Do tego szarlotka i lody waniliowe. Zrelaksowana, pełna wiary w swoje kobiece możliwości, wróciłam do domu.
- Antosia, mam nadzieję, że wypoczęłaś - szeptał mąż, gdy weszłam do salonu- W końcu sport na świeżym powietrzu jest najlepszym sposobem na całe zło świata… O ludy, o narody! Czeka mnie wizyta rodziny, a ja muszę… gotować! To jest dopiero zło! - stwierdziłam w swoich myślach, idąc do łazienki. Po relaksujących chwilach w swoim mikroskopijnym, domowym spa, postanowiłam porozmawiać z mężem o wizycie najdroższych teściów. Usiadłam przy stole w salonie, wyprostowałam zmęczone po całym dniu nogi i ….
- Kochanie, byłem już w sklepie. Jutro zrobię pieczeń rzymską i sałatkę jarzynową. Ty zajmiesz się ciastem. Wiem, że na pewno wyjdzie wyśmienite. Przecież ty robisz najpyszniejszą szarlotkę na świecie - powiedział tryumfalnie mąż.
Zamknęłam oczy. To był długi, męczący dzień, a do tego czekała mnie sobota ze ściereczką w ręku. Do tego tańce w towarzystwie mopa i prasowanie białego obrusa, który swoje lata świetności miał dawno za sobą. Weekendowe plany nie napawały mnie optymizmem. Cóż, nie lubiłam ani gotować, ani sprzątać. Kiedy tak rozpaczałam nad czekającym mnie „porządkowym maratonie”, mój mąż po raz kolejny szepnął:
- Zapomniałem ci powiedzieć. Jutro mam wolne. Pomogę ci w sprzątaniu, a ty będziesz miała chwilę, by odwiedzić Bogunię. W spokoju wypijecie kawę i zjecie lody… Najlepiej czekoladowe.
- Kochany, o czym ty mówisz? Jakie lody, jaka kawa? W niedzielę przyjeżdżają moi kochani teście, a ty snujesz jakieś fantastyczne wizje - odburknęłam do męża i skarciłam go swoim gradowym wzrokiem. Kiedy on nadal oglądał swój ulubiony program akcji… „Chłopaki do wzięcia”, ja ze świadomością, że to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za przygotowanie naszego gniazdka na spotkanie z rodziną, udałam się do sypialni. Wierzyłam, że w objęciach Morfeusza odzyskam wenę i chęć do działania. Piątek… Nigdy nie działał na mnie inspirująco.
Sobota przebiegła zgodnie z założonym planem. Cała rodzina w pocie czoła sprzątała i pucowała nasze mieszkanie. W przypływie weny i porządkowego natchnienia umyliśmy nawet okna i wytrzepaliśmy dywany. Nasze mieszkanie było czystsze niż na święta Bożego Narodzenia.
W niedzielę, tuż po śniadaniu, które zjedliśmy w ekspresowym tempie, byliśmy gotowi na przyjęcie upragnionych gości. Kiedy w łazience po raz ostatni poprawiałam swój makijaż, usłyszałam dźwięk dzwonka. Wkroczyli! Teściowa z szybkością światła zlustrowała mieszkanie, cmoknęła, coś zamamrotała pod nosem, a potem zwróciła się do mnie.
- Antośka, to skromny upominek dla Ciebie. Zobacz, kupiłam najdroższy krem odmładzający w całym sklepie. Do tego kilka książek. Przecież taki mol książkowy nie może tracić czasu na gotowanie - rzekła energicznie i głośno teściowa. - Muszę Ci wyznać, że wyglądasz świetnie! Chyba kupiłaś te rajstopy wyszczuplające, o których ci mówiłam. Może i ja się skuszę- dodała ciszej, by reszta domowników nie słyszała.
Spojrzałam na nią. Oto przede mną stała Kobieta, Matka, która wychowała czworo dzieci. Nigdy nie kochała ani książek, ani podróży. Jej pasją było gotowanie. Zaraziła nią swoich synów, którzy w kuchni byli prawdziwymi wirtuozami. W przeciwieństwie do swoich żon. Po chwili uśmiechnęłam się. Radośnie, szczerze. Wiedziałam, że moja teściowa czeka na potwierdzenie swoich słów.
- Mamo, przy maminym synku, młodości nigdy mi nie zabraknie. Kocha, wielbi, w pracach domowych wyręcza i pończochy lubi. Niekoniecznie te wyszczuplające- uśmiechnęłam się figlarnie i podziękowałam za najwspanialszy prezent urodzinowy. Po obiedzie nadszedł czas na kawę i szarlotkę, którą upiekłam w sobotni wieczór. Kiedy ciasto dumnie prezentowało się na talerzykach, o swoim istnieniu wszystkim członkom rodziny przypomniał teść.
- Lusia, zobacz, jak to ciasto pysznie wygląda. Antosia na pewno zgodnie z twoim przepisem je upiekła - powiedział radośnie.
Tak, ciasto upiekłam według przepisu teściowej. Uwielbiałam spędzać z nią czas, rozmawiać z nią o gotowaniu, które było dla mnie sztuką magiczną. Ile radości sprawiało mi słuchanie jej wspomnień z młodości, gdy stała się żoną i matką. Słuchałam. Słuchałam i podziwiałam. Doceniałam współczesne kobiety, matki, ale i nasze mamy czy bacie mogły pochwalić się niemałą listą zasług. Teściowa skarciła go surowym spojrzeniem, a potem zaczęła z apetytem zajadać ciasto.
- Kochany, Antosia z pasją wykonuje nie tylko swoje obowiązki zawodowe. Potrafi też piec. Sama! Bez moich wskazówek. Szarlotka? Przecież Antosia mówiła, że warto do jabłek dodać rodzynki, odrobinę masła i cukier waniliowy, taki prawdziwy - odparła teściowa, puszczając do mnie oko.
Moja teściowa. Wymagająca, Perfekcyjna Pani Domu. Potrafi jednak docenić starania swoich bliskich, akceptuje ich słabości. Często doradza, dzieli się swoim doświadczeniem. Nie czyta książek, ale jest najmądrzejszą Kobietą, Matką na świecie.
Ania Śniosek
Ale historia! Czyta sie jak dobrą książkę! :) Ekstra rodzinka! Ta teściowa ro charakterna kobieta- jestes cierpliwa Antosia! :)
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...