Jak się okazuje, nie tylko „Fortuna kołem się toczy”, „kołem” może się także potoczyć trasa koncertowa. Tak właśnie było tej jesieni, podczas trasy zespołu Coma. Nie byle jakiej zresztą, bo urodzinowej – zespół obchodzi w tym roku 15-lecie istnienia!
Z tej okazji muzycy przygotowali dla swoich fanów niespodzianki... Zapowiadali, że „wykręcą niezły numerek” i obiecywali, że każdy będzie miał szansę na swój „ulubiony numerek”.
Czy te obietnice zostały spełnione? A może okazały się tylko pustymi słowami?
Otóż każdy koncert był wyjątkowy, wypadałoby dodać, że był niczym show na najwyższym poziomie, chociażby z uwagi na wspomniane wcześniej „koło”, a konkretnie 2 na których były umieszczone tytuły kawałków z wszystkich dotychczasowych płyt.
Na jednym te szybsze, dynamiczne (np. „Transfuzja”, „Czas globalnej niepogody”), na drugim te spokojniejsze (np. „Cisza i ogień”, „Nadmiar”). To była doskonała okazja by usłyszeć utwory trochę już zapomniane i rzadko grane na koncertach.
Muzyczna ucztę każdorazowo rozpoczynał kawałek „Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków” a następnie cover zespołu Raz Dwa Trzy "Nikt Nikogo". A potem?
Potem było jak w teatrze, albo w jakimś teleturnieju. Oprawa wizualna, intrygująca charakteryzacja – zwracający uwagę makijaż, gra świateł, a do tego nowa postać... Na scenie bowiem można było zobaczyć „Scenicznego Wilka”, który „kręcił kołem razy kilka”.
Setlista składała się z poszczególnych, "małych setów" (5x po 3 kawałki). Zespół czasem zmieniał kolejność wylosowanych utworów, czasem dodawał coś od siebie, a czasem uwzględniał pobożne życzenia publiczności.
Ekscytacja narastała wraz z chwilą poprzedzającą wykonanie „Leszka Żukowskiego”, bo w tym momencie ktoś z zespołu (albo „Sceniczny Wilk”) wybierał osobę z publiczności, by wspólnie z wokalistą zaśpiewała na scenie owy kawałek. Chętnych do występu z Rogucem nie brakowało, za to niestety niejednokrotnie brakowało znajomości tekstu, czy umiejętności wokalnych, ale to już inna kwestia... Pierwsza część koncertu to rytmiczny zastrzyk energii, „elektryczny ogień” i potężna moc, druga z kolei była sporą dawką emocji podszytych spokojem i lekką nutką melancholii.
Dodatkową atrakcję stanowiły przerywniki w postaci tzw. Bomby – krótkich filmików będących swoistego rodzaju wehikułem czasu, prezentującym materiały z wcześniejszych etapów działalności zespołu, np. pierwszych koncertów, czy wywiadów w telewizji.
„Z rozproszonej mowy tworzę wątły szlak. Jutro nie zostanie po nim ślad...” - kawałek „Jutro”, tym utworem zespól kończył każdy występ. Choć „ślad” po koncercie na pewno zostanie w pamięci i w sercach słuchaczy.
Wszystkie koncerty (a było ich 27) były jak dobrze wyreżyserowany, dopracowany spektakl - prawdziwą „Demonstracją szeregu możliwości.” I co ważne, mimo całej otoczki i efektów wizualnych, ani trochę uboższe muzycznie.
Jak to zawsze w przypadku Comy - swoją gitarową różnorodnością, linią basu, brzmieniem perkusji i charakterystycznym wokalem, zapewniały niezwykłe doznania uszom, czarowały bogactwem dźwięków, tradycyjnie zachwycając i standardowo... pozostawiając niedosyt. Jednym słowem najwyższa klasa.
Ktoś kiedyś powiedział, że: „Muzyka to najsubtelniejsza forma przekazu (...)”, że „żadna dziedzina sztuki nie porusza ani nie wpływa na podświadomość tak, jak muzyka”. Coma udowadnia, że to prawda. Swoją muzyką i koncertami działa na wyobraźnię, porusza serca i nie pozwala o sobie zapomnieć...
Aneta Wieczorek
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...