Jakiś czas temu natknęłam się na artykuł, którego tytuł obiecywał treść pełną zrozumienia i wyczucia sytuacji wielu rodzin w Polsce. Miało być o tym, jak jest nam źle, bo że jest tak dla wielu z nas, nie ma wątpliwości. O co chodzi? Jak zwykle, o pieniądze. Niestety, w artykule nie znalazłam tego, na co liczyłam – zamiast prawdziwej historii o tym, że za godzinę pracy mogę kupić ośmiopak dobrego papieru toaletowego, miałam okazję przeczytać dwie opowieści o paniach - które nagle muszą zmienić odwiedzanie wypasionej restauracji na taką, w której podaje się tylko dwa sztućce (koszmar). O ile rozumiem, że spadek poziomu życia zawsze jest przykry i nie mam nic do owych pań, o tyle twierdzenie, że jest to obraz ciężkiej sytuacji Polaków jest już grubą (lub raczej właśnie cienką jak nasze portfele) przesadą. A jak jest naprawdę?
MINIMALNA KRAJOWA
Jest wiele rzeczy, które mnie drażni – mimo, jak nieobiektywnie pozwolę sobie stwierdzić, dużego poczucia humoru, nie potrafię opędzić się od uczucia irytacji towarzyszącego absurdom życia w Polsce. Jednym z nich jest tzw. „minimalna krajowa”. Powinna się ona właściwie nazywać „ochłapem państwa” – czyli czymś, co ktoś komuś płaci dla zasady, żeby nie było, że ten drugi robi za darmo.
Zastanawia mnie samo określenie – „minimalna”. Ok, coś najmniejszego. Z drugiej strony, w kontekście wynagrodzenia powinno to oznaczać, że szanowna minimalna starcza na minimalne potrzeby. Weźmy je pod lupę, zakładając, że jestem osobą samotną – nieważne, czy singlem, czy starą panną (minimalna krajowa ma się podobnie, niezależnie od wsi bądź miasta) – jak żyję za minimum? Przyjmując, że nie mam wyższego wykształcenia (co swoją drogą bynajmniej nie gwarantuje sukcesów finansowych), postanawiam się usamodzielnić i pójść do pracy. Będę spędzała w niej 40 godzin tygodniowo i na to, by w tym czasie leżeć i pachnieć, nie mam zbyt dużych szans.
Jednym słowem, czeka mnie zapiernicz przez 160 godzin miesięcznie. W porządku. Po miesiącu otrzymuję swoją pierwszą wypłatę – całe 1181 złotych i zbawienne 38 groszy (uff, jak dobrze, że jest ta końcówka). Postanawiam wyprowadzić się od rodziców – przeszukuję Internet, okazuje się, że nie mam najmniejszych szans, by nie tyle utrzymać się po opłaceniu mieszkania, co w ogóle dokonać podstawowych opłat związanych z wynajmem, czynszem itd. O kupnie czegoś swojego nawet nie myślę, bo szanse są równe wygranej w totolotka. Czyli właściwie mieszkam dalej z rodzicami – jeśli mam taką możliwość. Dorzucam, powiedzmy, 500zł do podstawowych kosztów utrzymania, zostaje mi 681.
Chcąc zmienić swoje życie, studiuję zaocznie, wydając 300zł miesięcznie (to opcja minimalna). 381 w portfelu, niech końcówka z jedną setką idzie na bilety. Pozostaje szokująca kwota 200zł, o których możliwościach wydania nawet nie chce się pisać. Wniosek jest zatrważający, chociaż nie nowy – pracując zgodnie z prawem, 8 godzin dziennie, w pocie czoła, nie stać mnie nawet na to, by podjąć samodzielną egzystencję.
RODZINNE POLE BITWY
Opcja numer dwa – weźmy małżeństwo, w którym zarówno ona, jak i on, zarabiają minimalną krajową. Wersja wcale nie tak mało prawdopodobna, jakby się mogło wydawać – owszem, zwykle któreś z małżonków zarabia więcej, ale równie wiele jest par, w których tylko jedna osoba pracuje – wypośrodkowując, bierzemy na tapetę dwie minimalne. I mamy życiowy koszmarek.
Po opłaceniu kredytu mieszkaniowego bądź wynajmowanego mieszkania, pozostaje jedna wypłata, z której trzeba wybulić na: rachunki telefoniczne i internetowe, przedszkole/żłobek/nianię, jedzenie, odzież, lekarstwa, środki czystości, utrzymanie samochodu i wiele innych, stałych wydatków. Dodatkowo, co i rusz w planie miesiąca pojawia się jakaś „perełka”. A to swoje urodziny (nie róbcie nic, wpadniemy tylko na kawę – 15 osób), a to bolący ząb, którego leczenia fundusz nam nie chce opłacić, skrajnie – komunia święta chrześniaka.
To ostatnie jest wyjątkowo bolesne dla naszego portfela. Nie mam nic przeciwko byciu mamą chrzestną, ale zawsze, kiedy okazuje się, że jednak to nie ja dostąpię tego zaszczytu, czuję westchnienie ulgi mojego konta bankowego. Nie jestem co prawda zbyt obeznana w temacie, ale krążące w pracy opowieści każą mi przypuszczać, że wydatek na prezentach to czasem i dwie minimalne. Nie obrażam się zatem, nie będąc „wyjątkową ciocią”. Wyjątkowość mamy, jeśli chodzi o finanse, w zupełności mi wystarcza.
MOŻE KREDYT?
Jakiś czas temu w wiadomościach dotyczących wydarzeń z naszego Edenu usłyszałam o zatrważającej sytuacji, w jakiej jest mnóstwo z nas – rzecz dotyczy wielu zaciągniętych i niespłacanych kredytów. Pewien pięknie ubrany specjalista jeszcze piękniej wypowiadał się na temat lekkomyślności Polaków i nieadekwatnej do możliwości spłaty chęci brania pożyczek. Wspomniał także, serdecznie ostrzegając, o dużej liczbie kredytów zaciąganych na wysoki procent – niezrozumienie nieodpowiedzialności takich działań wręcz malowało się w przemądrzałym spojrzeniu.
Owszem, wiele ludzi bierze kredyty zupełnie niepotrzebnie, zakładając, że potrzeba wyjazdu do Egiptu jest absolutnym priorytetem w życiu. Jednak zdecydowanie więcej Polaków wpada w długi, ponieważ ma nóż na gardle – za samo „bycie odpowiedzialnym” zupy się dzieciom nie zrobi. A za pożyczone pieniądze – owszem. Czasem warto coś przeczytać tylko po to, żeby odkryć, że nie jest się samemu. Żeby pokiwać sobie twierdząco przed monitorem i stwierdzić – ech, mam dokładnie to samo…
Podobnie jest z tym tekstem. Niczego nie zmieni, niczego nie wniesie. Chociaż… może kiedyś, gdy za uczciwą pracę zaczniemy otrzymywać uczciwe pieniądze, stanie się on zabawnym wspomnieniem. Czego Wam i sobie życzę.
Karolina Wojtaś
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...