W 2008 roku Irlandczyk, Mark Boyle, postanowił zacząć żyć bez dochodu, bez konta bankowego i, oczywiście, bez wydawania pieniędzy. A oto jego historia.
"Gdyby ktoś mi powiedział 12 lat temu, kiedy byłem na ostatnim roku studiów biznesowych, że któregoś dnia będę żył bez pieniędzy, najprawdopodobniej udławiłbym się posiłkiem ze studenckiej stołówki. Miałem wtedy gotowy plan na resztę życia: chciałem znależć dobrą pracę, zarobić duże pieniądze, kupić wszystkie możliwe gadżety dostępne na rynku i w ten sposób pokazać światu, że odniosłem sukces. Przez jakiś czas tak właśnie żyłem - miałem fantastyczną pracę, która polegała na zarządzaniu firmą produkującą organiczną żywność, i własny jacht w pobliskim porcie. I gdyby nie przypadkowe kupno filmu "Gandhi", nadal bym tak żył. Stało się jednak inaczej..."
Zmiana w moim myśleniu nastąpiła pewnego wieczora kiedy siedziałem na swoim jachcie z przyjacielem i popijaliśmy Merlota, snując przy pokazji filozoficzne rozważania na temat tego co powiedział Mahatma Gandhi: "Sam bądz zmianą jaką chcesz zobaczyć na świecie". Rozmawialiśmy o problemach naszej planety: o postępującej destrukcji środowiska naturalnego, o wojnach napędzanych pazernością, sweatshopach, w których zatrudnia się dzieci, i zastanawialiśmy się, któremu z tych problemów poświęcić naszą uwagę, czas i pieniądze, chociaż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że nasz wysiłek i tak niewiele zmieni. Byliśmy jak dwie kropelki w wielkim, zanieczyszczonym oceanie. Tego samego wieczora uświadomiłem sobie pewną rzecz: wszystkie problemy, o których rozmwiałem z przyjacielem miały jeden wspólny mianownik, czyli brak świadomości, że to co codziennie zakupujemy ma reperkusje w życiu innych ludzi, zwierząt i całego środowiska naturalnego.
Niewiele osób na świecie pragnie spowodować cierpienie innych, ale zdecydowana większość nie zdaje sobie sprawy z faktu, że to właśnie robi. Pieniądze, w pojęciu globalnym, odebrały nam tą świadomość. Na przykład gdybyśmy musieli sami uprawiać swoją żywność, nie wyrzucalibyśmy jej na tak wielką skalę. Gdybyśmy sami wyrabiali krzesła i stoły do swoich domów, nie pozbywalibyśmy się ich tylko dlatego, że nam się znudziły. Gdybyśmy sami musieli oczyszczać wodę, którą pijemy, nie załatwialibyśmy się do niej. Ja chciałem to zmienić, ale żeby zobaczyć zmianę na świecie, sam musiałem się nią stać, co oznaczało rezygnację z pieniędzy.
Miał to być roczny eksperyment.
Sporządziłem listę podstawowych rzeczy niezbędnych do przeżycia, których potrzebowałem, żeby rozpocząć eksperyment, a ponieważ kocham jedzenie, zanlazło się ono na pierwszym miejscu. Miałem do wyboru trzy opcje: zbieractwo, hodowla własnych warzyw i owoców, i przeglądanie śmietników. Pierwszego dnia mojego eksperymentu udało mi się nakarmić 150 osób 3-daniowym posiłkiem przyrządzonym z tego co wyrzucają inni, ale przez zdecydowaną większość roku uprawiałem własne "jedzenie", więc to co znalazłem w śmietnikach stanowiło jedynie 5% mojej diety. Gotowałem na powietrzu, na małym piecyku, bez względu na pogodę.
Na drugim miejscu mojej listy znalazł się dach nad głową. Trafiłem na karawan z odzysku, zaparkowałem go na organicznej farmie, gdzie pomagałem (za darmo) i tak moją przyczepę wyposażyłem, żeby nie musieć korzystać z elektryczności. Do oświetlania przyczepy wieczorami używałem świec z wosku pszczelego. Ze starej butli gazowej zrobiłem piecyk, który ogrzewał mój karawan. Paliłem w nim drewnem znalezionym w okolicy.. Zbudowałem też specjalną toaletę, zawartość której przerabiałem na kompost, który urzyzniał moje uprawy. Kąpałem się w rzece, a zamiast pasty do zębów używałem kości rybnej i ziaren włoskiego kopru. Za papier toaletowy służyła mi makulatura z lokalnego sklepu (zdażyło mi się nawet podetrzeć tyłek artykułem o mnie). Używanie gazet nie było na początku zbyt przyjemne dla delikatnej, bądz co bądz, części ciała, ale szybko się przyzwyczaiłem. Poruszałem się na rowerze – z odzysku, albo chodziłem na piechotę. Siłownię miałem więc za darmo, bo codzienne przemierzenie 55k na rowerze z przyczepką to nie lada wysiłek.
Wiele osób natychmiast zaszufladkowało mnie jako anty-kapitalistę. Nie uważam kapitalizmu za ustrój idealny, między innymi dlatego, że promuje nieskończony wzrost na ograniczonej, jakby na to nie patrzeć planecie, ale z natury nie jestem przeciwnikiem nieczego. Za to popieram całym sercem naturę, lokalne społeczności i... szczęście i dlatego coraz ciężej mi pojąć pewne zjawiska rządzące współczesnym światem.
Gdyby cała masowa konsumpcja i zanieczyszczenie środowiska przyniosiło, suma sumarum, szczęście, to powiedziałbym, że to ma sens, ale zamiast szczęścia na świecie panoszy się jego brak: depresja, postępujące choroby psychiczne, wzrastająca przestępczość, otyłość, samobójstwa...Wygląda więc na to, że pieniądze szczęścia nie dają…
Nigdy nie byłem tak sczęśliwy jak teraz. Mam więcej przyjaciól w mojej lokalnej społeczności niż kiedykolwiek wcześniej. Odkąd zacząłem prowadzić proste życie, na nic nie chorowałem i nigdy w życiu nie byłem sprawniejszy fizycznie. Odkryłem, że prawdziwym zródłem szczęścia jest przyjazń. To ona, a nie pieniądze, daje poczucie bezpieczeństwa. Większość biedy w zachodnim świecie to bieda duchowa, a niezależność, to tak naprawdę łańcuch współżależności.
Ale czy wszyscy mogliby nagle zacząc żyć tak jak ja? Nie. To byłaby klęska. Jesteśmy zbyt uzależnieni od nowoczesnych technologii i taniej energii, wokół której udało się zbudować całą globalną infraktustrukturę. Ale gdybyśmy zdecentralizowali podejmowanie decyzji i ograniczyli się do życia w małych społecznościach - max. 150 osób, to na pewno żyłoby nam się lepiej.
Przez ponad 90% naszego czasu na Ziemi egzystowalśmy bez pieniędzy i przez to bardziej ekologicznie. Teraz jesteśmy jedynym gatunkiem , który pieniędzy używa i dlatego straciliśmy bliski, a w wielu przypadkach całkowity, kontakt z naturą.
Ludzie pytają mnie często za czym tęsknię… Hmmmm… za kuflem organicznego piwa z kumplami w lokalnym pubie".
Mark Boyle jest autorem projektu Freeconomy Community, wspolnoty międzynarodowej, która propaguje proste życie. Społeczność ta liczy ponad 40 tys osób w 164 krajach, w tym kilkaset osób z Polski. Swoje doświadczenia Mark Boyle opisał w wydanej w 2010 roku książce "The Moneyless Man". Za książkę nie wziął ani centa. Zyski ze sprzedaży przeznaczył na rozwój Freeconomy Community.
Więcej o Marku i jego projekcie tutaj: http://www.justfortheloveofit.org/
Artykuły, które Mark pisze dla angielskiego The Guardian:
- http://www.theguardian.com/environment/series/moneyless-man
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...