"Życie to maraton” brzmi jak hasło spod kapsla jakiegoś gównianego napoju albo slogan paraolimpiady.
Jako pies stróżujący (watchdog) literatury muszę przyznać się, iż bardzo przypadła mi do gustu najnowsza książka Przemka Corso.
Pogrążony w otchłani smutku i rozpaczy z powodu niedoli swojej doli felietonista najbardziej poczytnych tytułów wyrusza w podróż życia. Tym razem mamy do czynienia z grą va banque - stawką okazuje się odzyskanie własnej tożsamości, poszukiwania swojego prawdziwego ja.
Myślę, iż każdy z Nas był, jest lub będzie na wyżej wspomniany etapie – wewnętrznej walki z samym sobą z powodu albo totalnej pustki w głowie bądź nafaszerowania się zbyt dużą ilością demagogii, ideologii albo poczucia, że chce się być komuś potrzebnym, kochać i być kochanym.
Tytułowy maratończyk tak sobie biegnie z uporem godnym maniaka oraz lepszej sprawy aż do zatracenia przez siebie dystansu do otaczającej go rzeczywistości. Nie dość, że sam na siebie działa bardzo negatywnie, na skutek destrukcji ogarnia go frustracja, to jeszcze okazuje się, że oto wszem i wobec jedyną nagrodą, pucharem, orderem, odznaczeniem okazuje się ślepy zaułek. Na pewno na to nie liczył, zapewne ośmielał się szacować wyżej. Ponoć długodystansowiec za pierwszym zakrętem wyłożył się z kretesem.
Szanowni Państwo,
Drodzy Czytelnicy,
Świat osób publikujących, czy to w tygodnikach opinii czy też w kolorowych magazynach, czy to teksty dotyczące tematyki państwa, prawa, sytuacji politycznej w kraju, czy też wywiady z gwiazdami, zewnętrznie postrzegany jest jako perfekcyjny, kolorowy. Panuje wszechobecne przekonanie, że takie osoby nie mają problemów, iż u dziennikarza felietonisty musi być zawsze wszystko cacy i takiej osobie nie wolno wychodzić z domu w dresie, bo gdy tylko przekroczy bramę swojego domu zostanie upomniana – to niegodne pismaka. Reprezentant środków masowego przekazu zawsze powinien mieć coś ciekawego do powiedzenia.
To stanowi ogromną presję.
Tak naprawdę tekstoklecenie wymaga najwyższych obrotów na płaszczyźnie przyswajania i przetwarzania informacji, uporządkowania tego wszystkiego w odpowiednich szufladkach. Będę bronić głównego bohatera. Najbardziej poczytni publicyści w tym kraju w tygodniu przerzucają tysiące stron egzemplarzy recenzenckich, gazet. Muszą wykazać się niesamowitą pamięcią do nazwisk, miejsc, sprawowanych funkcji, znać tytuł naukowy każdego ministra, ponieważ w każdej chwili o godzinie 05.45 taka osoba może zostać poproszona przez koordynatora o wyrecytowanie biografii i pisowni gości polskich oraz zagranicznych, by w ogóle zostać wpuszczonym na sale. Otrzymanie szansy wymaga ogromnego nakładu pracy, bycia zorientowanym, kto ma jakie publicity. Wyścig trawa i żeby do niego być w stanie stanąć liczy się wiedza.
Choćby, dlatego warto przeczytać tą książkę.
Kolejnym argumentem niech będzie mistrzostwo ironiczno – sarkastycznego pióra. Wulgaryzmy użyte w tym tytule mnie nie drażnią. Wręcz przeciwnie, idealnie wypełniają swoją funkcję. Świetnie się czyta, a cytaty łatwo zapadają w pamięć.
Monika Makowiecka
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...