Moje ostatnie dni determinuje temat listów. Mąż wspomina o wspólnym wyjściu do kina na „Listy do M.” Syn każdego dnia opisuje swoje prezentowe marzenia i czeka, aż Siwobrody Dziadek zabierze jego listę dziecięcych pragnień, by za kilka tygodni uszczęśliwić go upragnionymi, wspaniałymi podarkami.
Listopad…To także czas, gdy i ja piszę list. Wyjątkowy, szczególny. Do samej siebie. W listopadzie świętuję urodziny. Razem z moimi bliskimi zajadamy tort, który przygotowuję w oparciu o sprawdzony przepis mamy, czasem idziemy do ulubionej kawiarni na lody, najlepiej śmietankowe z dużą ilością bitej śmietany. Jednak oprócz czasu z rodziną, podczas swojego święta lubię spędzić trochę czasu sama z sobą. Zasiadam wtedy przy stole w salonie, towarzyszy mi muzyka, najlepiej Marka Grechuty i lampka wina. To właśnie wtedy piszę list.
List do A. To spotkanie z moimi najpiękniejszymi chwilami, które przeżyłam w mijającym roku. To opis moich doświadczeń, dzięki którym stałam się mądrzejsza, dojrzalsza. To bilans spełnionych marzeń, sukcesów i porażek. Niektórzy wykonują taki z okazji kończącego się roku kalendarzowego, ja robię go z okazji kolejnych urodzin. Kiedy siedzę sama w salonie, otoczona wspomnieniami, refleksjami na temat swojej osoby, swojego życia, czuję się jak w kinie. Podziwiam film, chyba obyczajowy, którego bohaterka zmaga się z kobiecą codziennością. Wychowanie dzieci, które jest nie lada wyzwaniem; praca zawodowa, spełnienie moich dziecięcych marzeń; czas spędzony z mężem, który może nie jest księciem na białym koniu, ale często potrafi zachować się jak prawdziwy rycerz. Widzę siebie, osoby, z którymi spotykam się każdego dnia. Dostrzegam też ludzi, których czasem widziałam przez chwilę. Jednak każde spotkanie, każda rozmowa czegoś mnie czegoś. Czasem pamiętam ich słowa, rady, a czasem spojrzenie, uśmiech, różne gesty.
Podczas pisania listu do samej siebie zaczynam rozumieć, że niektóre troski, które tak bardzo mnie martwiły, nagle stają się dziecięcą igraszką. Podobnie jak relacje z innymi. Często analizuję słowa innych, rozmyślam o ich postępowaniu. Poświęcam na to czas. Czas, którego już nie odzyskam. Piszę i uświadamiam sobie, że mimo wszystko…mimo wszystkich trudności mam piękne życie. Pośród bliskich, których kocham i którzy bez względu na pogodę, stan mojego konta czy sukcesy w pracy, są ze mną. Mam marzenia. Takie małe, malutkie i takie duże, wielkie. Każde z nich jest warte spełnienia i moich starań, by je zrealizować. Doceniam także siebie! Tak…Zdarza się, że czasem siebie nie lubię. I nie mówię tu o swoich okrągłych kształtach. Je potrafię zaakceptować. Myślę o swoim podejściu do życia. I mimo że wciąż nie potrafię być pewna siebie, silna, uparta, staram się doceniać swój optymizm, pracowitość.
Za kilka dni znowu usiądę przy stole w salonie. Włączę płytę Marka Grechuty , mąż przyniesie lampkę wina. Wytrawnego. Ulubionego. Przypominającego smak mojego życia. Przy blasku lampki będę pisać. Wspominać. Celebrować ten wyjątkowy czas. Napiszę kolejny list do A. I mimo że przez moją głowę przemknie mi tysiąc myśli. O mijającym czasie, o kolejnych zmarszczkach, a nawet siwych włosach, będę pamiętać o tym, że czeka mnie wiele wędrówek nieznanymi drogami…Bo jak śpiewał mój ukochany Grechuta:
„Tyle było dni do utraty tchu, tyle było chwil.
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic,
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że:
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy.
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy…”
Antośka
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...