Wraz z nadejściem cieplejszych dni coraz chętniej sięgam po lekkie, nawilżające podkłady, rezygnując na ich rzecz z tych ciężkich i mocno kryjących. Nie cierpię podczas upałów nosić na sobie grubej maski pudru, mam wrażenie że skóra się pod nią dusi w tak wysokich temperaturach ;) Do tej pory prym wiodły u mnie o tej porze roku kremy BB, jednak Laboratorium Dr Ireny Eris poszło o krok dalej i wymyśliło małego czarodzieja – nawilżający krem zmieniający się w rozświetlający fluid – przyznacie że brzmi ciekawie, a jak się sprawdził?
Na początek co go wyróżnia z tłumu podkładów jakie znajdziemy w każdej drogerii. Tuż po wyciśnięciu z tubki to zwykły biały krem, po dokładnym przyjrzeniu się dostrzec możemy w nim także mikroskopijne drobinki pigmentu. Jednak wraz z każdym ruchem mającym na celu rozsmarowanie kremu zmienia on swoja barwę, stopniowo zmierzając ku docelowej. Przyznam że jak dla mnie to zupełna nowość.
W palecie znajdziemy trzy odcienie kremu, ja jestem posiadaczką środkowego wariantu – to numer 02 oznaczony jako naturalny. I jest on chyba dla mnie ciut za jasny – słońce dość szybko zaprzyjaźnia się z moją skórą, mimo ochrony przeciwsłonecznej już na początku lata jestem opalona. Krem dość dobrze stapia się ze skórą, nie wpada w żółte czy pomarańczowe tony, nie utlenia się wraz z upływem czasu. Jednak jego konsystencja jest dość tępa, ciężko się go rozsmarowuje, nawet jeśli pod spód nałożymy krem nawilżający. Trzeba także pamiętać o dokładnym roztarciu podkładu, w przeciwnym wypadku tworzą się nieestetyczne smugi.
Jeśli już uporamy się z nałożeniem kremu zyskamy dość przyjemny efekt końcowy – cera jest sympatycznie ujednolicona, choć krycie nie jest mocne to drobne niedoskonałości jest w stanie zatuszować. Jeśli dodamy do tego korektor na większe niespodzianki będzie prawie idealnie ;) Krem nie daje efektu maski i nie zostawia klejącej warstwy. Tworzy na twarzy lekki błysk, jesteśmy jednak w stanie bez większych problemów skorygować go lekkim pudrem transparentnym.
Ma jednak dość sporą wadę – po aplikacji zostawia na dłoniach dziwnie klejącą, woskową powłokę. Trzeba się porządnie naszorować by ją dokładnie usunąć. Jej namiastkę można także odczuć na twarzy, podczas demakijażu – kremu nie da się bezproblemowo usunąć za pomocą płynu micelarnego, trzeba użyć porządnego żelu do mycia twarzy i wody.
Jeśli chodzi o opakowanie nie mam mu nic do zarzucenia – smukła czarna tubka ze srebrną zakrętką daje namiastkę elegancji. Cienki aplikator pozwala na perfekcyjne dozowanie produktu, nie ma obaw że wyciśniemy go zbyt dużo. I zapach przypadł mi do gustu – jest lekki i przyjemnie owocowy, nie ma nic wspólnego z typowo pudrowym aromatem tak często spotykanym w tego typu produktach.
Moim zdaniem to dość ciekawy produkt, jednak sporo brakuje mu do doskonałości. Szkoda że nie został dopracowany, bo miałby szansę wkraść się na dłużej w moje łaski ;)
Moja ocena: 3 / 5
Agnieszka Wysocka
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...