Kobieta porzucona wczoraj

Tytuł, to powszechny problem dotyczący kobiet. Sposób rozpatrzenia problemu: szczegółowe scharakteryzowanie zachowania kobiety porzuconej w przeciągu 24 godzin. Uogólniona formuła przedstawionego tematu: „Kobieta nie radzi sobie z porzuceniem”. Forma i charakter opisu problemu: tekst napisany w 1 os. liczby poj. , z przymrużeniem oka.

PORANEK DZIEŃ PO PORZUCENIU


Wstaję zastanawiająco szybko i z zastanawiająco nieregularnym rytmem serca. A to dlatego, że śniły mi się niechciane przeze mnie sny. Głuche wspomnienia minionych wydarzeń, wbijają się ćwiekiem do mojej głowy, roztaczając wkoło zapach nostalgii. Przy parzeniu kawy, zastygam, niczym owad w sfabrykowanym bursztynie. Wykluła się we mnie świadomość, że niewypowiedziane przeze mnie wczoraj słowa, mogły mnie uchronić przed stanem, w którym jestem dzisiaj.

Kobieta porzucona. Nie brzmi to dumnie i jestem wściekła. Więcej klasy ma status „rozwiedziona”. Oczywiście, gdybym mogła się rozwieść, to bym się rozwiodła. Jednak dokonanie tego, byłoby nieco kłopotliwe, zważając na fakt, iż nigdy nie miałam męża. I pewnie mieć nie będę, bo moja aktualna kondycja psychiczna, nie jest popisowa. Żadna część mnie nie jest dzisiaj popisowa. A zwłaszcza skupienie. Z kawy zrobiłam taką siekierę, że gdyby nie mój obojętny wobec wszystkiego stan, to z pewnością padłabym trupem.

Chcąc, czy nie chcąc, jestem zmuszona poddać się ponownej asymilacji z moją mało rozrywkową przyjaciółką od serca – samotnością. A jednocześnie, wreszcie zebrać się w sobie i udomowić na nowo we własnym domu. W którym od wczoraj jest o jedną osobę mniej. Nie pozwolę, by odejście faceta miało zrujnować moje poukładane dotychczas życie. W pojedynkę, też mogę zawojować świat. Przecież wcześniej właśnie to robiłam.

Zaczynam od relaksu odzianego w treści odpustowe. Leżę w wannie. Staram odciąć się na chwilę od sytuacji obecnej i wejść w stan, który pozwala wybaczyć samemu sobie, zmobilizować się do działania i ukoić zszarpane po kłótni nerwy. Wyrzucam wspomnienia precz, zanim zwrócę treść żołądka. Pomaga. Potrafię wydepilować sobie obie nogi, nie zanosząc się płaczem. Wychodzę z wanny i czuję się jakoś dziwnie zmęczona, skurczona, wypchnięta z opowieści o szczęściu. Perspektywa powrotu do życia, zaczyna mnie paraliżować. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak funkcjonowałam kilka lat temu, kiedy byłam szczęśliwym singlem. Zauważam, że nie posiadam już umiejętności funkcjonowania w pojedynkę. Po sekundzie stwierdzam, że bolesna jest dla mnie grzebanina w przeszłości, zatem staram się o tym po prostu nie myśleć. Wmawiam sobie, że to rozstanie, jest dla mnie nowym etapem życia. Lepszym.

Siedząc na kanapie, z precyzją uświadamiam sobie, że mój nowy etap życia rozpoczął się wraz ze śmiercią hormonu szczęścia, który zważył się jak śmietana. Moje nastawienie do życia, przyjęło formę paraboli o znaku ujemnym.

POŁUDNIE TEGO SAMEGO DNIA
Wychodzę z psem na spacer i łapię się na tym, że wpatruję się martwym wzrokiem, jak się wypróżnia. Żenujące. Nie potrafię otrząsnąć się z zamyślenia. Czuję, jak ulatuje ze mnie człowieczeństwo. Zastanawiam się też, jakby to było być psem? 
Po sekundzie łapię się za głowę, zanoszę się płaczem i wracam domu. Echo wczorajszych wydarzeń dudni w mojej głowie, jak grzmot. Macham rękoma przed oczami, żeby nie płakać. Zrobiłam sobie w końcu makijaż na początek nowego etapu. Po chwili się uspokajam. Z trudem, ale już mi lepiej.


W brzuchu mam same enzymy trawienne, które walczą o przeżycie od wczoraj. Nie jem jednak obiadu, bo gotowanie dla jednej osoby wydaje mi się niepotrzebne. Poza tym, mam wyrobioną miarkę w oczach, która odmierza składników do potrawy zawsze dla dwóch osób. Nie chcę sobie samej sprawiać przykrości i nie będę gotować. Pękam.


/histeria, krzyk, lament i tym podobne/
- O losie!! Nie będę gotować! Co ja teraz pocznę?! Mam jeść same kanapki?!



Zjadam pączka. Płacząc przy tym, co uniemożliwia mi dokładne przeżuwanie go. Po chwili, zaczynam współczuć własnemu żołądkowi. Mam wrażenie, że jest w większej depresji, niż ja. U mnie zanikają tylko niektóre z wielu funkcji życiowych, które posiadam.
 A on ma zanik swojej jedynej. Nie zamierzam tego tak zostawić i robię sobie kanapki. Dobre uczynki poprawiają samopoczucie.

Potem kładę się z laptopem na dywanie i przeglądam sieć. Rejestruję się na jakimś randkowym portalu, ale gdy dostaję link aktywacyjny na e-mail, to rezygnuję. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Poczułam, że to nieodpowiednie. W końcu, przypadkiem, wchodzę na stronę „licznik życia” i wpisuję datę swoich urodzin. Jestem przerażona wynikiem. Licznik pokazuje, że żyję już 10 452 dni!

/mina beksy, łzy, jąkanie/
- Jaka ja jestem stara… Na pewno nie mógł na mnie już patrzeć…

Zamykam stronę. Zamykam przeglądarkę i wyłączam laptopa. Biegnę po lusterko i zaczynam rozciągać swoją twarz. Przy okazji jestem kosmicznie przerażona swoim wyglądem. Wydaje mi się, iż zmarszczki mam takie gęste, że wyglądam jakbym w kącikach oczu miała blizny po cięciu się żyletką. No ale kto się tnie żyletką wokół oczu? Z kolei moja skóra, z resztkami fluidu, pudru, sprószonego z powiek cienia oraz czarnymi rzekami po tuszu do rzęs…. Do tego przetłuszczone już włosy, posklejane w dredy. Nawet nabrały innego koloru. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak strasznie wyglądała... Może to nie ja? Może to drugie „ja”?


/oczy zalewają się łzami, krzyk i histeria/
- Aaa! Jestem chora, mam rozdwojenie jaźni! Boże… Oddychaj, oddychaj! Nie trać świadomości!


Walę się w klatkę piersiową i wraca do siebie. Wstyd mi, że mogłam uznać siebie za nienormalną. Przecież jestem zdrową i poważną kobietą. Postanawiam obejrzeć film w telewizji… Emitują kolejny serial, który nie potrafi zainteresować fabułą, a jedynie wprawia moje gałki oczne w stan kompletnego bezruchu. W głowie, kalkuluję sobie, ile z tych dziesięciu tysięcy dni spędziłam w nieszczęściu. Wyszło mi tylko 257. Ale to było jeszcze w szkole średniej. Sekundę później, dochodzę do mało pocieszającej konkluzji, że od dziś zaczynają naliczać się kolejne dni mojego stanu depresyjnego.

Przerywam te fatalne przemyślenia i szukam dobrego filmu. Kablówka to zbawienie dla osób w takiej sytuacji, jak ja. Znajduję wreszcie jakąś dobrze zapowiadającą się komedię i rozkładam się wygodnie na kanapie. Po piętnastu minutach wciągam się w fabułę. Jest nieźle. Humor na dobrym poziomie, świetna gra aktorska i scenariusz idealnie pasujący do mojego nastroju. Kobieta rzuca faceta bez skrupułów. Samodzielna, ustawiona, pracująca… Już mi lepiej. Nawet zaśmiałam się na kilka sekund.

Nie, nie nie… Jednak nie jest ze mną dobrze. Jest fatalnie!


/histeria, wrzask i lament/
- Przecież to on mnie rzucił! Jak on mógł mi to zrobić?! Starałam się jak mogłam we wszystkim, co dla niego robiłam!



Powyrywam sobie zaraz włosy! Świadomość, że nie mam już żadnego wpływu na sytuację, która wyniknęła, sprawia, że lamentuję jak psychicznie chora, przy czym wydaję z siebie odgłosy do złudzenia przypominające ziewanie lwa. Rzucam poduszkami po domu, bo nie mam odwagi rzucić czymś ciężkim, co mogłoby mi uszkodzić coś wartościowego.

/trochę większa histeria, niż poprzednio i lament/

- O matko, jestem materialistką!! O Boże, pewnie dlatego mnie zostawił!!

Nawet w tak dramatycznej sytuacji, która mnie spotkała, kontroluję się na tyle, aby porcelanowa zastawa do herbaty nie ucierpiała. Chociaż z drugiej strony…. Potrafię siebie kontrolować, a to jest dobra cecha. Zadzieram głowę i postanawiam nie unosić się za bardzo i nie płakać tyle, bo będę wyglądać jak ropucha jutro w pracy.

/ponownie histeria, o przybliżonym natężeniu i lament/
-
O matko jaka jestem pusta! Jak ja mogę myśleć o wyglądzie, kiedy zawaliło mi się życie?! Po co depilowałam sobie dzisiaj nogi? Po co?!

WIECZÓR TEGO SAMEGO DNIA
Jestem tak bliska utraty nerwów, że popłakałam się bezsilności w wannie, kiedy nie mogłam ustawić odpowiednio ciepłej wody. Z kolei kiedy doszorowałam twarz, byłam pełna podziwu dla siebie, że wyglądam tak dobrze, pomimo całego dnia użalania się nad sobą i dławienia się własnymi łzami.


Teraz leżę w łóżku. Jestem wyczerpana, zdołowana i kompletnie wypłukana z uczuć. Nie jest mi smutno, ani przykro. Nie zanoszę się płaczem, nie jąkam się, nie mam wykrzywionej przez lament twarzy. Nie czuję nic. Kompletnie nic. Nieszczęście i samotność sparaliżowały mnie do szpiku kości. I ogarnął mnie strach, przed dniem jutrzejszym i kolejnym po jutrze, i tymi kolejnymi po pojutrze… 


Jak mam żyć…?

Karolina Kwiatkowska

Komentarze
Jeśli jesteś człowiekiem to przesuń suwak w prawo
  PRODUKT TYGODNIA  
produkt tygodnia
  PORADY  
Kwasy w pielęgnacji zimowej - które wybrać i jak ...

Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...

Pogotowie kosmetyczne - regeneracja skóry zimą

Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...

Wyjątkowe zestawy prezentowe na każdą kieszeń - podaruj ...

Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...

  POPULARNE  
"50 twarzy Greya" - film: kto zagra główne role?
10 najmodniejszych stylizacji męskiego zarostu na 2016 rok
Nowe oblicze Greya - Recenzja
10 najdroższych perfum świata