Jedz, módl się, jedz - Recenzja

Książka z tytułem pułapką, w którą bardzo łatwo wpaść będąc fanem hitu Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". I to, zapewne, miał w zamyśle i autor, i jego wydawca, licząc na komercyjny sukces.

Ale podobieństwa na tytule się nie kończą, a czytając streszczenie na okładce grzęzniemy w gęsty i modny ostatnio nurt przemiany duchowej typu "być zamiast mieć" i "zamień swoje Ferrari na szatę buddyjskiego mnicha", a potem opisz szybciutko swoje przygody i stań się milionerem głoszącym pochwałę powolności.

Autor książki, Brytyjczyk, Michael Booth, jest na progu czterdziestki i stopniowo wpada w coraz większy marazm. Jego nędzna forma fizyczna sprawia, że zawiązanie sznurowadeł w butach staje się wyzwaniem, sytuacja finansowa zmusza całą rodzinę do przeprowadzki na wieś, kariera pisarska sięga dna, a złość na cały świat i wyrzuty sumienia doprowadzają Go do nadużywania kosztownego, rubinowego napoju alkoholowego.

Dodajmy do tego zamiłowanie do jedzenia i rozrywek, i brama do życia w rynsztoku samotności jest szeroko i zapraszająco otwarta. I tu wkracza trzezwo myśląca żona Michaela, i zabiera całą rodzinę w trzymiesięczną podróż po Indiach.

Frazes? To się okaże.

Pierwsza strona to łzawe i wyświechtane wyznanie nieudacznika, który, wydrwiony przez wszystkich dookoła, postanawia ratować się błazeńską spowiedzią ku uciesze gawiedzi.

Potem, przez 26 stron, czytelnik katowany jest tanimi dowcipami człowieka, stawiającego sobie za jedyny cel sprowadzenie własnej osoby do poziomu absolutnego zera.

Na 27-mej stronie wcale nie jest lepiej, bo, w obliczu przełomowej decyzji swojej żony, Michał Budka ( dosłowne tłumaczenie imienia i nazwiska autora )znowu hojnie obdarowuje kolejną porcją mocno wyślizganych opinii, tym razem na temat Indii. Docierając do strony trzydziestej piątej, robi się niedobrze jak Pan B., na widok Delhi, popada w typową dla Europejczyka panikę.

Kolejne 20 stron wcale nie wygląda lepiej, choć, na duży plus dla autora, pojawia się tu kilka bardzo trafnych, sarkastycznych uwag, ale to zdecydowanie za mało, żeby poczuć się usatysfakcjonowanym.

Zwiedzając Indie, Booth wykazuje się totalnym brakiem szacunku dla kraju, w ktorym jest gościem i po jakimś czasie znużenie książką jest tak wszechogarniające, że ma się ochotę cisnąć nią o ścianę.

Strona 64 i M.B. przeciąga strunę szafując osądami, które tylko utwierdzają nas w przekonaniu o wąskotorowości Jego przepitego i przejedzonego umysłu.

Między stronami 66 i 73 niesmak sięga zenitu, kiedy to nasz łysięjący bohater z brzuszkiem, bez krzty subtelności, opisuje śmierć psa, a chwilę potem funduje niezrozumiały wywód na temat sikhijskich turbanów.

I kiedy już chcemy książkę podrzeć na drobne kawałeczki i podpalić, czyli gdzieś na stronie 100, wszystko się nagle zmienia... Zmienia się język, zmienia się punkt widzenia autora, i zmienia się ton narracji. Będąc dopiero w jednej trzeciej drogi, zaczynamy się zastanawiać, co sie stało i czy wszelkie nieścisłości i potknięcia językowe nie wynikają czasami z nieudolności tłumacza???

Następne 258 stron jest jak deser o bardzo subtelnym smaku, który połyka się niemal w jednym kęsie, jednocześnie sprawdzając przepis i wydając okrzyki zachwytu. Książka nagle staje się zródłem praktycznych informacji, a sam Booth wykazuje się świetnym poczuciem humoru, którym zmusza nas do uwalniania głośnych odgłosów paszczowych. A pod sam koniec jesteśmy z pisarzem zżyci do tego stopnia, że razem z Nim zaczynamy odczuwać ból mięśni po każdej sesji jogi i odkrywać tajemnice technik oddechowych i medytacji.

Książka nie ujawnia przed nami sensu życia, a Michael Booth nie wyzbywa się ziemskich uciech na rzecz szałasu gdzieś w indyjskiej głuszy, ale Jego opowieść kończy się cytatem Paula Brunton`a, brytyjskiego filozofa i mistyka, przesłaniem którym warto się kierować podróżując po tym wielkim, pełnym sprzeczności kraju: "Biały turysta, który przebiega pospiesznie, zwiedza główne miasta i historyczne zabytki Indii, a potem odjeżdża ze smutkiem i lekceważącym pojęciem o zacofaniu ich cywilizacji, jest poniekąd usprawiedliwiony w swojej ocenie.Wierzę jednak, że powstanie wkrótce nowy typ turystów, o wiele mądrzejszych, którzy będą szukali nie wśród walących się ruin, bezużytecznych świątyń czy marmurowych pałaców dawno pomarłych królów, lecz zwrócą się do żywych mędrców, zdolnych odsłonić im mądrość żywą i wielką , jakiej daremnie szukalibyśmy na naszych uniwersytetach."

Czy warto przeczytać? Zależy czego w książkach szukamy. Wszystkim tym, którzy, od czasu do czasu, lubią się nad życiem, nie tylko swoim, ale życiem jako czymś bardzo ulotnym, zastanowić, polecam, bo ostatnie 100 stron rekompensuje wszelkie wątpliwości i pozostawia dużo do myślenia.

Magdalena Milhoux

Komentarze
Jeśli jesteś człowiekiem to przesuń suwak w prawo
  PRODUKT TYGODNIA  
produkt tygodnia
  PORADY  
Kwasy w pielęgnacji zimowej - które wybrać i jak ...

Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...

Pogotowie kosmetyczne - regeneracja skóry zimą

Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...

Wyjątkowe zestawy prezentowe na każdą kieszeń - podaruj ...

Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...

  POPULARNE  
"50 twarzy Greya" - film: kto zagra główne role?
10 najmodniejszych stylizacji męskiego zarostu na 2016 rok
Nowe oblicze Greya - Recenzja
10 najdroższych perfum świata