Nieodłącznym atrybutem męskiej kosmetyczki jest bez wątpienia pianka do golenia. Drogeryjne półki uginają się pod natłokiem nowości w tym temacie a producenci prześcigają w wymyślaniu coraz bardziej skutecznych receptur. Jak nie zginąć w tym gąszczu i wybrać kosmetyk idealny? Wszak męska cera też bywa delikatna i skłonna do podrażnień...
Żel Gillette Fusion, ze względu na swój specyficzny zapach, przeznaczony jest raczej dla panów ;) I u mnie w domu głównym testerem był mój Mężczyzna, jednak nie byłabym sobą gdybym na własnej skórze nie przekonała się jak kosmetyk się spisuje. Jak się okazuje to było dobrze posunięcie – mamy bowiem na jego temat zgoła odmienne zdanie...
Jednak na początek kilka luźnych spostrzeżeń: obojgu nam wielką frajdę sprawia nakładanie pianki. Jej soczyście błękitny kolor tuż po wyciśnięciu traci na intensywności, zyskując przy tym na objętości. Po rozsmarowaniu staje się zupełnie biała i bardzo puszysta. Zaskoczona jestem wydajnością kosmetyku – niewielka kulka tak się rozrasta że do jednorazowego użycia potrzeba jej naprawdę niewiele. Maszynka sunie po niej gładko i sprawnie, nie ślizga się po zaroście. Piana jest gęsta i trwała, nie spływa ze skóry podczas golenia.
Zapach mocny i zdecydowany, lekko morski i bardzo głęboki. Ma w sobie nutę charakterystyczną dla wszystkich produktów Gillette, którą oboje lubimy :)
Opakowanie w miłej dla oka kolorystyce, dzięki pomarańczowym dodatkom daje się zauważyć na drogeryjnej półce. Dozownik działa sprawnie i dobrze aplikuje żel, jednak zawsze wyrzuca go odrobinę zbyt dużo – osadza się później nieestetycznie na szczycie tubki. Pianka dostępna w kilku wariantach objętościowych, do nas trafiły w wersji 75 ml, która jest idealna na wyjazd.
Przeznaczenie docelowe, czyli pomoc w pozbyciu się męskiego zarostu, poszło na pierwszy ogień. Cała operacja przebiegła sprawnie i szybko, jednak po osuszeniu skóry zauważyłam na twarzy męża nieprzyjemne podrażnienia i zaczerwienienia, głównie po bokach brody i pod nosem. Znikły po jakimś czasie, więc mąż niezrażony i do kolejnego golenia sięgnął po żel Gillette. Sytuacja niestety powtórzyła się, doszedł do tego także dyskomfort w postaci pieczenia skóry. Wiedzieliśmy już zatem że kolejnej próby nie będzie...
Tymczasem równolegle żelu użyłam i ja, do golenia nóg. I w moim wypadku spisał się świetnie, skóra nawet w najmniejszym stopniu nie była podrażniona czy zaczerwieniona. Za to po całym zabiegu była miękka i jedwabiście gładka a także dość przyjemnie nawilżona. Myślę jednak że nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych tego typu produktów, wiele spośród wcześniej podkradanych mężowi pianek spisywało się całkiem podobnie.
Podsumowując zatem, choć podkreślić muszę że to nasze subiektywne zdanie – dla usuwania zarostu z męskiej twarzy stanowcze nie, dla golenia damskich nóg zdecydowane tak ;) Nie wiem czy to mój Mężczyzna ma tak delikatną cerę, czy ja tak wyjątkowo niewymagająca skórę, nie testowałam bowiem żelu na innych mężczyznach z mojego otoczenia ;) Wyciągając średnią oceniamy zatem żel jako przeciętniaczka :)
Nasza ocena: 3 / 5
Agnieszka Wysocka (zaś w roli testera mąż)
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...