Nie wiem jakim cudem, ten tusz trafił pod mój skromny dach. Być może wykorzystał moją chwilowa słabość do niebieskiego i cichaczem wpadł do mojego koszyka, a ja, nie mając sumienia, nie wyrzuciłam go już wtedy.
A powinnam, bo ja generalnie trzymam się z daleka od kosmetyków waterproof czyli wodoodpornych. Nie jest to jednak jego główna wada. Oprócz fajnego opakowania, obłego i o fajnym kolorze (jakoś dziwnie podobne do Maybelline:/), ten tusz to bubel. Nie używam zalotki, bo z natury mam rzęsy wywinięte ku górze. Nie z tym tuszem jednak. Ten, mimo że rzęs nie skleja, powoduje, że są… ociężałe i oklapnięte.
Ponadto strasznie się kruszy. Cóż z tego, że jest wodoodporny, jak robi pandzie oczy? Zmycie go graniczy z cudem! Nie pomaga dwufazowy płyn, nie pomaga woda micelarna z wysokiej półki. Można tak trzeć aż człowiek pozbawi się wszystkich rzęs. Mało tego farbuje skórę! Na górnej powiece zatuszujesz cieniem, ale te czarne przebarwienie na dole, jeszcze przez dwa dni będą ci psuć humor. Jeśli ktoś w tej chwili zamierza krzyknąć, że główna jego zaletą jest cena, to przypomnę stare ludowe porzekadło; "chytry dwa razy traci". Cóż z tego, że wydamy zaledwie 15 zł na tusz, jak na odżywkę do rzęs po jego używaniu, zapłacimy co najmniej... 150 zł. Co najmniej! bo są i dwa razy droższe.
Reasumując: nie kupuj. Nie stać cię na nic lepszego? Daruj sobie bubel. Poczekaj na lepsze czasy albo szukaj czegoś innego. Od tuszu Eveline trzymaj się z daleka. Dobrze ci radzę.
Monika Koprowska-Ludwig
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...