Chyba powoli wkraczam w wiek, w którym z nostalgią wspomina się czas przeszły. „Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej” – nasuwa się tym razem, kiedy widzę obraz współczesnego dzieciństwa i brak skażenia umysłu rodziców choćby najdrobniejszą myślą o krzywdzie, jaką robią swoim pociechom. Skąd te ciężkie wnioski? Z Facebooka między innymi, a jakże.
Zacznę od tego, że ten cały Facebook nie jest taki zły. Nic w zasadzie nie jest złe, jeśli korzystamy z tego z odrobiną wyobraźni, z choć małym pomyślunkiem – „a co będzie, jeśli kiedyś…”. Ale niestety, brak niektórym i jednego i drugiego. Efekt? Cała masa dzieci odartych ze swojej intymności i z potencjałem nabrania kompleksów w przyszłym młodzieńczo – dorosłym życiu.
Bo Facebook, bo Internet, w przeciwieństwie do nas pamięć ma świetną i zawsze można coś z niej wygrzebać. Dobry przykład nie jest zły i często działa lepiej, niż cała masa teorii, weźmy więc jeden, by pozostać w temacie – „na tablicę”.
Mam kilku znajomych na tym światowym już portalu, bez którego dla wielu ludzi dzień zacząć się dobrze nie może. W praktyce wielu z nich ucieka wzrokiem, widząc mnie na ulicy, bo przecież nie widzieliśmy się lat dziesięć i tak jakoś głupio nawet zacząć rozmowę. Co nie przeszkadza, bym… widziała ich dziecko (a przed dzieckiem zdjęcia z trzynastego, piętnastego, dwudziestego i trzydziestego tygodnia z ciąży, plus trzy fotki z USG. W 3D oczywiście). Świeżo z sali porodowej (szczęściarze mogą przeczytać o rozwoju akcji porodowej, zanim jeszcze maluch przyjdzie na świat!), jeszcze z mazią na zniekształconej główce.
Zmasakrowaną zmęczeniem mamę, z niewiadomych mi przyczyn sądzącą, że nikt tego zmęczenia nie zauważy i nie skomentuje choćby w myślach. Nie ważne, że na półce podkłady higieniczne, że malutki pampers leży na podłodze – ważne jest zdjęcie opisane koniecznie: „Już po – jestem taki a taki, ważę tyle a tyle, już jestem na świecie”. Do tego trzeba koniecznie za dzień lub dwa wstawić piękne zdjęcie przedstawiające oseska dumnie ssącego matczyną pierś. I tak, pierś jest widoczna, niech nikt nie ma złudzeń. Wiem, jak wyglądają cycki moich trzech koleżanek, które „nie poznają” mnie na ulicy. Dalej już w zależności od otwartości danej mamy czy kibicującego komentarzom taty. Niemowlę poprzebierane w małpkę, słonika czy zebrę. Dzidzia na klatce pół gołego taty. Maluch z gołą pupą, w skrajnych przypadkach z siusiakiem na wierzchu.
Dziecko przewijane z żółtej kupy na fotelu samochodu, a pod tym dumny podpis – „Radzimy sobie w każdych warunkach!”. Smacznego tym, którzy rozpoczynając dzień od Facebooka właśnie, przy nim zjadają też śniadanie. Czepiam się pewnie, bo przecież to tylko kupa. To tylko dziecko. A dziecko to chyba nie taki prawdziwy człowiek.
Ale zostawmy Facebooka i ponarzekajmy na innych, bo to jednak jest przyjemniejsze. Gazety – bardziej i mniej plotkarskie, te drugie zwykle udają ekskluzywne magazyny. Na okładce – dumna mama, szczęśliwy tata. W pięknej sesji maluszek, którego nikt o zdanie nie pytał i pytać nie zamierza, bo jeśli już będzie mógł odpowiedzieć, to nie będzie wart 30 tysięcy za okładkę. Trzy lata później foch – jak możecie, hieny, paparazzi obrzydliwe, nękać moje dziecko?! Moją rodzinę? Kto Wam dał pozwolenie? Odpowiedź aż się ciśnie – o pozwolenie nie trzeba pytać, bo zostało już dawno podane na tacy. Wraz ze zdjęciem sprzed trzech lat. Kolejne dni mijają i oto następuje pogodzenie się z mediami – rozwód na tapecie czy najmodniejsza z modnych alkoholiczka i już – dzieci znów są w cenie. Przytulone w obronnym geście, upudrowane, poprawione pędzlem Photoshopa. Świetnie się prezentują, świetnie się sprzedają. Razem ze swoim dzieciństwem, prywatnością i godnością.
Kto jest w stanie wyliczyć, za ile dokładnie sprzedały każdy ze swoich niewinnych dni? Ile będą je kosztowały chwile upokorzenia, kiedy w liceum ktoś wyciągnie stary magazyn i poznęca się śmiechem, który dla zakompleksionych i tak już nastolatków jest niczym bicz? Pewnie wychodzą grosze, a bicz… ukręcili najbardziej kochający na świecie rodzice. Kochający tak, że aż pragną się tym podzielić z całym światem. Że aż w tej miłości zapominają, że „tak, mamo, chcę brać w tym udział!” u dziesięciolatka jest pozbawione jakiejkolwiek świadomości konsekwencji. I ok, bo od tego, zwykle, w tym wieku ma się rodziców. Chwalenie się dziećmi nie jest złe. Sama z ciekawością czekam na zdjęcia maluszka, które parę dni wcześniej przyszło na świat. Oglądam sesje w magazynach, bo te maluchy są tak słodkie, że można by tylko patrzeć i się zachwycać. Jednak kiedy widzę zdjęcie maluszka przewijanego z „grubszej sprawy”, do zachwytu mi daleko, a blisko do współczucia. Bo co będzie za lat kilka, w liceum…?
Karolina WojtaśKomentarze