Problem: platoniczna miłość do szpiku kości.
Metoda rozpatrzenia problemu: autoanaliza uczuć w celu wykluczenia choroby psychicznej.
Ogólna formuła tematu: kobieta rozpaczliwie pragnie zobaczyć jeszcze raz obiekt miłości.
Forma i charakter: tekst romantyczny z przymrużeniem oka.
Pierwsze spotkanie
Nie przyciągnął mojej uwagi. Włosy jak włosy, oczy jak oczy, głos, ręce, nogi, no wszystko miał po prostu na miejscu i nie ruszało mnie to ani trochę. Może gdyby czegoś nie miał, to wtedy bym się bliżej mu przyjrzała i z czystej ludzkiej ciekawości pytałabym: „jak straciłeś oko?”. On wówczas opowiedziałby mi pełną brutalnych scen historię o tym, jak jego najlepszy przyjaciel trafił go włócznią, a ja wróciłabym do domu pełna zdziwienia, które nazajutrz rozeszłoby się po kościach i nie przeobraziłoby się w żadne inne uczucie.
Tak się jednak nie stało. Wymiana zdań nie poraziła mnie prądem ani niczym innym, co na zauroczenie mogłoby wskazywać. A ja po powrocie do domu czułam się… Inaczej niż zwykle – to na pewno. Ponadto zdenerwowana, lekko rozkojarzona, nie miałam skupienia. Byłam trochę taka cięższa na duchu, z czym nie czułam się komfortowo.
Drugie spotkanie
Był bankiet firmowy. Nie wiem, co to było… jakaś lawina sturlała się w mojej głowie, czy też zawaliły się kamieniołomy…. Przez chwilę nie słyszałam kompletnie co do mnie mówi, bo zajęta byłam zastanawianiem się, czy te grzmoty są tylko w mojej głowie( wariatka). Musiał wówczas pomyśleć, że może markotna jestem albo głupia (nie daj Boże!).
Po chwili jednak wytoczyłam swoją świadomość z hałasów, opanowałam się i zaczęłam być sobą. Wtedy na mnie spojrzał, coś powiedział albo nawet zadał pytanie (nie wiem, bo w sekundzie przestałam kontaktować i nie umiałam odróżnić rodzaju wypowiedzi) i poczułam spływające po mnie ciepło zmieniające się w odrętwienie. I oczywiście, gdzie to odrętwienie było najbardziej widoczne? No gdzie? No oczywiście, że na mojej jamie gębowej, bo jak ten osioł nie mogłam się wysłowić! W jednym zdaniu tak pięknie popisałam się wymową i gramatyką, że nie mam pojęcia jak mnie zrozumiał. Śmiał się, a to było dla mnie straszne, bo nie powiedziałam nic śmiesznego…
Wariatka - sama się ośmieszam
Próbowałam ratować sytuację i mówić cokolwiek, byle lepiej od tego co powiedziałam wcześniej. Uff.. Rozmowa popłynęła. Co jakiś czas zdarzył mi się lapsus, ale nie tak dramatyczny żeby mógł mnie wytrącić z równowagi. Chyba zaczęłam się rozluźniać…
Nieustannie przyglądałam się detalom na jego ciele i w ubiorze. Obserwowałam zachowanie, mimikę, gestykulację, wsłuchiwałam się w ton głosu… Jak jakiś szpieg. Byłam zafascynowana, bo ludzie często mają w sobie cechy, które znamy już od innych. I nie mam tu na myśli upodabniania się np. do Monroe poprzez fryzurę i styl czy charakter oraz cechy genetyczne - powtarzalne wśród milionów na ziemi. Niektóre z nich mają już w naszej pamięci odniesienie do skojarzeń lub wspomnień. Czasem dobrych, czasem złych. A u niego, nie było żadnej cechy, z którą miałabym wcześniej styczność. Jako człowiek – był dla mnie czymś nowym. Wszystko w nim było mi obce…
Patrzeć i patrzeć, i końca nie widzieć
Wpatrywałam się w niego i milczałam. Zdarzyło się kilka razy, że nasze spojrzenia się zeszły (ciekawe co sobie wtedy myślał?). Nie mogłam mu patrzeć za długo w oczy, bo dosłownie odcinałam się od miejsca, w którym byłam. A na to nie mogłam sobie pozwolić. Szukałam sobie zajęcia, które mnie od niego odciągało: kawa, toaleta, kawa, toaleta… Ile można sikać?!
Z reguły jestem rozsądną kobietą i staram się kontrolować swoje emocje i zachowanie. W tamtej chwili ratowało mnie tylko to, że nie byliśmy sami. Obecność innych ludzi rozładowywała moje napięcie emocjonalne. Nieustannie odwracałam wzrok, nie patrzyłam na niego, hamowałam się przed wszystkim. Ale to nie skutkowało. Wówczas wszystko było zwrócone w jego stronę. Gest, słowo, spojrzenie, uśmiech…
Kilka razy przypadkowo go dotknęłam…Dajcie mi strzelbę a zastrzelę się… Albo ja dam wam strzelbę i wy zastrzelcie mnie, bo w takim stanie nie wiem, czy znajdę spust…
Nie chcę zabrzmieć jak roztrzęsiona pierwszym pocałunkiem nastolatka z epoki romantyzmu, ale… nie istnieje nic piękniejszego, niż otarcie się o kogoś nieświadomego zupełnie, iż dotknięcie go jest tak energetyzujące, że pali słowa w ustach pozostawiając popiół jedynie…
Poza tym, takie zwykłe dotknięcie kogoś dłonią… Już wiem ile daje nowej energii… To było jak spięcie. Czego? Nie wiem. Może nie sądziłam, że poznam kiedykolwiek kogoś tak dosłownie „obcego”? Byłam zła na siebie za to, co czuję. Nie chciałam tak spędzić tego wieczoru. Wiedziałam też, że nie powinnam ulegać uczuciom w tym wieku jak nastolatka. Kto ja jestem? ROZSĄDNA KOBIETA PRZECIEŻ!
(ciąg dalszy nastąpi)
Karolina Kwiatkowska
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...