Dzisiaj będzie krótko, bo to felieton z kategorii "spontanicznych". Niedawno wróciłem ze spotkania z dobrą koleżanką. Znamy się już 10 lat i nigdy nie brakowało nam tematów do rozmowy. Najwspanialsze jest jednak to, jak bardzo przez ten czas dojrzeliśmy mentalnie. Zrozumienie, dystans do otaczającej rzeczywistości i wzajemny szacunek - tak pokrótce można by opisać naszą znajomość.
Pierwsze ze wspomnień, do którego powróciliśmy przy herbacie dotyczyło lekcji religii w naszym liceum. Takowe zwykle kojarzą się z ultra-konserwatyzmem, indoktrynacją światopoglądową i odbębnianiem tradycyjnych regułek rodem z najzabawniejszych amerykańskich komedii. U nas było inaczej. Sorka przynosiła nam na kartkach interesujące historie, związane z tematyką bliską ludzkiej duszy. Jedna z nich dotyczyła kobiety, która 11 września 2001 roku znajdowała się w budynku WTC. Ewakuacja, strach, panika i... wiara. To właśnie ona pozwoliła jej przetrwać. Nie było w tym oceniania, narzucania czegokolwiek. Nasza katechetka zawsze z uśmiechem na twarzy przekazywała nam mnóstwo dobra i wiedzy, które sprawiały, że odnajdywaliśmy Boga, nie w scholastycznym, lecz ludzkim, człowieczym wymiarze. Gdyby więcej osób opowiadało o religii właśnie w taki sposób, to uczniowie z pewnością nie mieliby do niej tak ambiwalentnego stosunku. Drugą wspominaną przez nas osobą była wychowawczyni. Podobnie jak sorka od religii, złoty człowiek. Zawsze szczera, bezpośrednia, nie udająca kogoś innego. Potrafiła nas docenić, rozbawić, a co najważniejsze podzielić się tym, co posiadała.
Tacy ludzie utwierdzają człowieka w przekonaniu, że nie ważne, ile osób go otacza. Ważne, kim one są i co sobą reprezentują. Kiedy idzie się do szkół wszelakich, na studia bądź do pracy, pragnie się przede wszystkim jednego - akceptacji. Chcemy, aby inni nas zauważali, szanowali i traktowali z sympatią. Z czasem jednak zaczynamy dostrzegać, że najbardziej samotni są ci, którzy grają towarzyskich. Coś się rozpada. Wyciągamy pierwsze wnioski i postanawiamy skupić się wyłącznie na relacjach z osobami, które są z nami na dobre i złe.
Przez ostatnie lata byłem typem sentymentalisty, który lubi dużo wspominać i wracać do przeszłości. Reprezentowałem postawę podobną do bohaterów mojego poprzedniego felietonu. Obecnie mam jednak zgoła inne podejście do tego typu spraw. Uważam bowiem, że nie warto przejmować się tym, co było kiedyś. Nie cofniemy przecież czasu. Zostaje nam tylko pogodzić się z własną historią, zachować dobre wspomnienia i iść dalej. Zaskakujące jest jednak to, że wszystko dzieje się w swoim miejscu i czasie. Grunt to nie przejmować się porażkami i podziękować za nie Sile Wyższej, bowiem to właśnie dzięki nim uczymy się prawdziwego życia.
Cieszę się, że mogę otaczać się małą, ale wyjątkową grupką ludzi, którzy zawsze mnie wspierają. Fajnie, że jesteście!
Elvis Strzelecki
Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...
Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...
Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...