Bezstresowe wychowanie, czyli jak wychować sobie potworka

Wyobrażam sobie to w ten sposób: ktoś, gdzieś, kiedyś zniesmaczył się panującym wszem i wobec stylom wychowywania dzieci. Zaiste, miał on powód i do zniesmaczenia i do buntu, techniki wychowawcze opierały się bowiem głównie na używaniu złowieszczo wiszących pasków, tudzież trzepaczek do dywanów.

Słuchanie potrzeb dziecka, nazywanego pieszczotliwie gówniarzem bądź smrodem, wzbudzało śmiech równy temu z filmu "Galimatias", przy scenie z propozycją podania wołowiny pieskowi. Rodzicom, nieważne, chlejącym czy bijącym, należał się bezwzględny szacunek, której wyraz miało stanowić bezwzględne wykonywanie rozkazów, najlepiej w ciszy, oczywiście.

I w tej pięknej scenerii jakże stresowego wychowania znalazł się nasz ktoś, przyjmijmy Pan X.

Pan X, stał się szacownym rodzicem. Trzymając po raz pierwszy, w trzęsących się z przejęcia dłoniach, swoje nowonarodzone, czerwone, brzydkie i spuchnięte z wysiłku, lecz przez pryzmat rodzicielskiej miłości najpiękniejsze na całej kuli ziemskiej niemowlę, powiedział sobie w duszy: "Nie, ja tak go wychowywać nie będę". I tak oto zrodził się pomysł na bezstresowe wychowywanie, gorąco propagowane przez pana X.

Nieszczęsny panie X, gdybyś wiedział, co czynisz! Oto otworzyłeś, zapewne zupełnie nieświadomie, prawdziwą puszkę Pandory! Nieszczęścia, jakie mają czelność z niej wyłazić, mają twarze i dusze przelane egoizmem, narcyzmem i niezaradnością. Dlaczego tak się stało? Otóż odpowiedź na to jest bardzo prosta. Ludzie uwielbiają nowe idee. Nie lubią za to czytać, nie lubią też idei zgłębiać. Gdyby było inaczej, zapewne szacowne idee nie miałyby takiej siły rażenia, a jaką mają, widzieliśmy nie raz w naszej wieloletniej historii. Różnica jest tu jednak taka, że w nowomodnym szale prawdziwe założenia bezstresowego wychowania zostały w tyle, a w umysły tłumu, niczym wielka fala, wpłynęło głownie słowo: "bezstresowe", interpretowane przez każdego indywidualnie, bez świadomości, bez wiedzy, bez wyobraźni.

A teraz prościej i z przyjemnymi przykładami - mamy już ukształtowane dwa piękne style bezstresowego wychowania. Jeden z nich, zapewne bliższy założeniom, zakłada, że stresu nie da się uniknąć. Bo nie i koniec. Życie równa się stres. Choćby najwspanialsi, najcudowniejsi, najbardziej kochający rodzice stanęli na rzęsach i zatańczyli tak salsę, nie oszczędzą dziecku osobistego cierpienia, związanego z pierwszą, nieszczęśliwą miłością. A wcześniej, z bolesnym upadkiem na pupę, nie aż tak bolesnym, bo złagodzonym pampersową watą, ale jednak nieprzyjemnym. NIE DA SIĘ ochronić dziecka przed stresem. Zresztą, dlaczegożby to czynić? Stres bywa dobry. Motywuje, dodaje energii, mówiąc kolokwialnie, spina pośladki do działania, kiedy czasu mało, a kanapa taka wygodna. Uczy radzenia sobie, przygotowuje do większych porażek w życiu - a takie będą.

Nie znam nikogo, kto by ich nie doświadczył, jedynie ocena ich wielkości jest różna. I tutaj rodzi się pytanie. Gdzie zatem umieścić bezstresowe wychowanie zgodne z pierwotną ideologią? Otóż, miejsca jest ogrom. Przede wszystkim, cały sens tej metody polega na tym, aby dzieciom oszczędzić DODATKOWYCH stresów. Niepotrzebnych, krzywdzących, niszczących. Aby nie burzyć w nich poczucia wartości, używając epitetów, których nie powstydziłby się żul spod budki z piwem. Aby nie niszczyć zaufania, tak potrzebnego, by przyjść z problemem, a tak bestialsko niszczonego wspomnianym paskiem, z ciężką końcówką dyndającą dźwięcznie. Aby nie prezentować i nie uczyć jednocześnie śmierdzącej hipokryzji, dotkliwie karząc milusińskich za rzeczy, których sami bezwstydnie się dopuszczamy.

I w końcu, aby nie budować wspomnień z dzieciństwa, od których maluch, siedzący w dorosłym już człowieku, zsika się ze strachu. A cała reszta? A pewnie, niech ma pociecha stresy. Niech wie, że nie wolno niszczyć płyt, bo za to grozi brak lodów na rytualnym sobotnim spacerze. Niech poczuje, jak boli zakaz oglądania wieczorynki za użycie brzydkiego słowa. Bo to jest dobry stres. Dlaczego dobry? Bo uczący. Dziecko, któremu czasem się odmawia, uczy się, jak radzić sobie z emocjami, które powstają wskutek niespełnionego pragnienia. Uczy się zastępować to, czego nie dostało, innymi rzeczami i tego, że pewne zachowania są po prostu złe i grozi za nie kara. I to, co tu dużo ukrywać, procentuje.

Mały Jasiu nie dostanie nowej zabawki po tym, jak zniszczył starą, popłacze, owszem, ale się nie załamie, bo nauczy się radzić sobie z porażką. Duży Jan nie ugrzęźnie w rozpaczy po stracie pracy, lecz będzie szukał nowej, do skutku. Tak to działa, drodzy rodzice. No...ale jest jeszcze druga odmiana bezstresowego wychowania. Jak już wspomniałam, wzięła się ona zapewne z gorącej miłości ludzi do nowinek, bez wgłębiania się w szczegóły, oraz do jeszcze większej namiętności do mielenia ozorem, mającym na celu przekonanie innych do swojej racji. Widać to dokładnie w tak wielu dziedzinach naszego życia. "AIDS? Boże, to jest zaraźliwe! Oj nieważne, jak się można zarazić, na pewno przez podanie ręki, tak, tak, gdzieś to słyszałam, lepiej uważać!". Analogicznie sytuacja ma się też w sytuacji, gdy kobieta zachodzi w ciążę. Nagle ukochany dotąd kotek zostaje oddany do schroniska, bowiem duma buchająca z rosnącego brzucha przysłania przyszłej mamie rozum i otwiera uszy na teksty w stylu: "Kot! Matko i córko, przecież to toksoplazmoza chodząca! Won!". No bo przecież wszyscy wiemy, że wystarczy, że kot tylko spojrzy na ciężarną, by okropnym choróbskiem zarazić ją i niewinne maleństwo. Nie ma co ryzykować, wypad, Mruczku.

Na tej samej zasadzie opiera się dziwne, bezstresowe wychowanie. Mama słyszy wszem i wobec, że nie może ograniczać swojego malucha, a tym bardziej go stresować! Przecież zepsuje mu psychikę! No i co z tego, że przeklina, ma dopiero 3 latka, przecież nie rozumie, że nie wolno. Uderzył mamę w twarz? No przecież nie chciał, nie wolno słoneczko moje ti ti, musisz mamusi zrobić ajka, no jak nie chcesz, to trudno, masz tu nową zabaweczkę. I co z tego, że sypie inne dzieci piaskiem po oczach? Radzi sobie dziewczynka, a w tych czasach trzeba sobie radzić. Niech inne maluchy też sobie radzą, nie będę dziecka stresować. A potem...cóż, rośnie nam taki "radzący sobie" potworek, który już nie jest ani słodki, ani malutki, a wpojonych zasad (w sumie jednej - "mogę wszystko") się trzyma - i to akurat całkowicie naturalne.

Moje dziecko nie jest wychowywane bezstresowo. Ma dopiero rok i miesiąc, ale wie, że nie może ściągać talerzy ze stołu, choć wszystko jest na wyciągnięcie jego malutkiej rączki. I dało się to osiągnąć, tak, jak wiele innych rzeczy, bez klapsa, bez agresywnych słów, które tak naprawdę pokazałyby moją słabość. Bo najważniejsze, to znaleźć złoty środek. Radość w oczach mojego syna, taka zwyczajna, na codzień, mówi mi, że go znalazłam.

(Młodej mamy przemyślenia z piaskownicy)

Karolina Wojtaś

Komentarze
Jeśli jesteś człowiekiem to przesuń suwak w prawo
  PRODUKT TYGODNIA  
produkt tygodnia
  PORADY  
Kwasy w pielęgnacji zimowej - które wybrać i jak ...

Kwasy to temat, który powraca z ogromnym echem jesienią i pozostaje z nami zazwyczaj przez całą zimę. Ta pora roku pozwala odrobinę zaszaleć ze składnikami ...

Pogotowie kosmetyczne - regeneracja skóry zimą

Zima to wyjątkowo trudny okres dla skóry, szczególnie tej wrażliwej, nadreaktywnej, czy suchej. Mróz, zmiany temperatury, wiatr i suche powietrze w pomieszczeniach ...

Wyjątkowe zestawy prezentowe na każdą kieszeń - podaruj ...

Mikołajki tuż tuż, został miesiąc do świąt więc to idealny moment, aby pomyśleć o prezentach na Gwiazdkę. Nie warto zostawiać tego na ostatnią chwilę i w ...

  POPULARNE  
"50 twarzy Greya" - film: kto zagra główne role?
10 najmodniejszych stylizacji męskiego zarostu na 2016 rok
Nowe oblicze Greya - Recenzja
10 najdroższych perfum świata